Kocia hipnoza

"Jestem tak kruchą rzeczą, że muszę baczyć na każdym kroku, żebym się nie rozsypała, a jednocześnie umacniać się i wdrażać w realizm. Ale wdrażanie w realizm musi być wysublimowane. Żeby mnie nie krzywdziło."

Bełkot. Gorzej, autobełkot. Kiedyś tylko ja próbowałam siebie zrozumieć, teraz dochodzi do tego jeszcze ktoś i ten autobełkot się werbalizuje. Straszne, że nie mam nic lepszego do zaserwowania na swój temat oprócz tego pieprzenia. Bo przecież jestem najsilniejszą osobą, jaką znam, twierdzą warowną, nieuchwytnym wilkiem. Jak to, kurwa, jest, że przechodzę przez życie z siłą taranu, a czuję, jakbym miała szklane serce? Beznadzieja. Ale nie, nie, to nie jest użalanie się nad sobą. To tylko zdrowa dezaprobata. 

Realizm. Prawdopodobnie nie mam pojęcia, co to jest realizm. Nawet męskie przyrodzenie nazywam Wypełniaczem Nihilistycznej Pustki. Ciągle myślę o tym lemowskim księżycu z alfy Eridana. Odseparował się od świata, zamknął w sobie, monada. I zaczął produkować masy Wszechświatów wewnątrz siebie. Wiecie, jak skończył? Jako schizofrenik na skalę kosmiczną. Niezdolny ujrzeć świata poza sobą. Niezdolny do porozumienia. Całe szczęście, jestem zdolna do porozumiewania się słowem pisanym. I przy kuflu piwa. Może schizofrenia mi nie grozi. A mimo to ciągle widzę ten szajbnięty księżyc, jakby wisiał na moim niebie.

O czym chciałam mówić? O kociej hipnozie. Mam czarnego kota, który lubi kłaść się blisko i gapić na mnie. Patrzy mi w oczy, bez ruchu, bez reakcji, nie wiem, po co. W jego spojrzeniu nie ma samoświadomości ani kontemplacji nad niczym. I kiedy gapimy się na siebie, nie zastanawiam się, po cholerę on to robi. Odprężam się, wyłączam na chwilę. Nie zastanawiam się nad niczym, tak jak kot tego nie czyni, bo nie potrafi. I to jest jedna z realnych czarnych magii
Kocia hipnoza, jak to nazwałam, czyli oczyszczanie umysłu poprzez niemyślenie. Dlatego sport jest przyjemny, taniec, gra na instrumentach, szczegółowa praca, skomplikowane gotowanie, gry komputerowe, książki, ostre imprezy, szybka jazda samochodem itd., itp. Skupiasz się na czymś i myśli ci się nie rozjeżdżają. Twój autobełkot zostaje wyciszony. Och, spędzić tak cały dzień... Albo całe życie.
Wytrzymuję bez myślenia (w sensie autobełkotu = rozmyślania) maksymalnie dwie godziny. Kiedy robię się zmęczona daną czynnością, rozpraszam się z niemyślenia. Kiepski ze mnie adept czarnej magii.
Mam coraz większe wątpliwości, czy poszerzanie swojej świadomości, wiedzy i zdolności umysłowych działa na korzyść. Dlaczego potężny mag marzy o prymitywnej, czarnej magii? Bo ma dość, zwyczajnie. Ludzie za wiele myślący cierpią na znużenie własnym istnieniem. "Normalny" człowiek, który nie ma czasu wypisywać bzdur na blogach, bo zapieprza w uczciwej pracy, albo wychowuje trójkę dzieci i palcem w tyłek nie może sobie trafić, puka się teraz w głowę. Serio, zastanawiam się, czy nie trzeba było iść na jakąś politechnikę, zostać inżynierem i sterować żurawiami. Mam jakieś zboczenie na punkcie żurawi, odnalazłabym się. I pił, mechanicznych, spalinowych... Generalnie cały industrial zawsze mnie jara. Ale nie, właśnie na dniach dopełniłam swój los. Jestem filozofem. Etykiem. Nie tylko z wykształcenia, najgorsze, że czuję się filozofem, czyli na studiach się odnalazłam, nie odbębniłam ich dla dyplomu, tylko wzbogaciłam nimi życie. Ironicznie mogłabym teraz powiedzieć sobie: No brawo, Nazi. Przypomnij mi, co jest istotą pracy filozofa? Ach, tak. MYŚLENIE. I jeszcze uginasz się namowom na doktorat. Pchasz się w coraz gorsze bagno. Głębszy namysł.
Ktoś mi powie na pocieszenie: głupcy są tak pewni siebie, a ludzie mądrzy tak pełni wątpliwości. No to w takim razie głupota zdaje mi się jakąś pokrętną mądrością. Zaczynam szczerze uważać, że nie ma nic złego w niemyśleniu. W byciu nieustannie zahipnotyzowanym. Niestety, mnie to już nie obejmuje. Namysł jest moim tlenem, mogę się chwilę zanurzyć w hipnozę, ale zaraz muszę wracać. Jeśli dla ciebie wciąż jeszcze namysł nie jest przymusem, to się dobrze zastanów, czy chcesz w to brnąć. Namysł prawdopodobnie powinien być dziedziną dojrzałych, a nawet starych ludzi, nie dwudziestolatków. Zastanów się, po cholerę to czytasz, zamiast się odprężyć. Ja zmuszam do myślenia, a przynajmniej tak mi się zdaję. I dziś, wyjątkowo, przyznaję, mam ochotę rzec ci, używając słów mojej znajomej ze studiów: PORZUĆ TĘ LEKTURĘ (znajoma ma bloga o takim tytule, polecam).

Komentarze

Popularne posty