Odczynianie klątw

Grudzień


Dziwne, jak działa pamięć. Przechowuje na przykład świadomość tego, że się nie pożegnałaś. Z jakiegoś powodu pożegnanie jest takie ważne, że piszesz potem całe mnóstwo tekstów, jeden za drugim, w których to robisz na różne sposoby.
Pamięć zalewa cię niespodziewanie falą ciepła z najpiękniejszej, białej plaży, na jakiej kiedykolwiek leżałaś, w promieniach odżywczego słońca.
Trzymasz w ręku butelkę, a pamięć przywołuje twarze ludzi, żywych i martwych, będących pod wpływem.
Nie wiedzieć czemu przypomina ci się piosenka, której nie słyszałaś piętnaście lat. Chodzi za tobą pół dnia i znowu przepada bez wieści.
Czytasz książkę, którą ostatni raz połknęłaś kilkanaście lat temu i okazuje się, że twoja podświadomość w jakimś stopniu żyła fabułą cały ten czas. Książka nauczyła ją nazywać rzeczy, określać rzeczywistość.
Pamiętasz tyle konstruktów, tyle wyuczonych formułek. Zdrowaś, Mario. Nie rzucim ziemi. Jak sobota to tylko do Lidla. Nie pamiętasz, po co jest życie ani jak się w nie wpakowałaś.
Pamięć buduje sny z całego twoje RAMu. 
Pamięć może ci zagrozić, że cię zabije, jeśli zaczniesz w niej grzebać. Chyba że...

Czy to jest tak, że najwięcej w życiu robią ci, którzy mają najwięcej do zapomnienia? Pedanci, którzy nie znoszą widoku wysypisk pamięci, więc utylizują te śmieci, przemieniają, robią z nich sztukę. Obracają je w dłoniach, oglądają uważnie i robią z nich coś innego. W ten sposób piszę książki i opowiadania. Odczyniam klątwy. Odczyniam wszystko, nawet pory roku, nawet milczenie Wszechświata.

*

Styczeń


Piszę i redaguję tyle, że teraz jeszcze bardziej wydaje mi się, jakbym zawsze była w pracy. Od Nowego Roku pracuję w Domu Kultury i w kinie, robię też kilka rzeczy dla wydawnictwa; część produktywności w trakcie dnia znów kieruję w inne rejony niż moje wewnętrzne światy, tak że muszę być znacznie wydajniejsza w czasie wolnym. Mniej snu i więcej obowiązków działa jednak na mnie bardzo pozytywnie. Mam wrażenie, że przetrwam zimę łatwiej niż zazwyczaj. A pierwszego tygodnia wiosny premiera Openmindera. A pół roku później kolejna. W 2018 opublikowałam sporo opowiadań i ten rok też się tak zapowiada. Moje wewnętrzne światy stają się, opuszczają mnie, przynosząc spokój, zwalniając miejsce, zapewniając balans pomiędzy duchami przeszłości a wizjami przyszłości.

Ale i tak nie dowierzam życiu. Zawsze jest na cenzurowanym. Ciągłość niezmiennie widzę jako iluzję, która może być przerwana w dowolnej chwili. Pragnienia opieram zawsze na tu i teraz, a w przód sięgam odważnie, bo traci się wszystko albo nic, ale i ostrożnie, bo przyszłość nigdy nie jest dana.
Lecz podobnie nigdy to co spisane, nie przestaje być spisanym.
Chyba że zawiodą nośniki. Kiedyś zawiedzie nawet planeta, nawet galaktyka, ale w mojej jakże krótkiej, niewielkiej perspektywie mrówki na jakiejś tam planetce, mogę pisać, że słowo jest wieczne.
... Co i tak nie ma większego znaczenia.
Znaczenie ma, że spisane klątwy są odczynione. Jeśli tylko wiesz jak to zrobić. A ja wiem. W to akurat nie mogę dłużej nie wierzyć.
Wiem, jak odczyniać klątwy. Wiem jak je opisać. "Wtyczka wpięta w wieczny strumień treści", jak ja to mówię, to nie jest złącze, które działa chwilę albo z przerwami. Póki żyję, jestem wpięta na stałe, potem zmienię się w treść płynącą tym strumieniem. Tym jest wieczny strumień treści. Przeżyciami.

Pamięć... dziwne, jak działa pamięć, i jestem przekonana, że istnieje pamięć globalna, od której takie pojedyncze odchodzą jak żyłki, jak rzeczki i strumyki. Dopiero ona jest naprawdę zadziwiająca.
Napisałam o tym zresztą opowiadanie, w duecie z Magdą Kucenty, ale pojawi się dopiero pod koniec roku lub w przyszłym.

Dziwnie jest być świadomym połączeń na planecie. To takie wykluczające, jeśli chodzi o ludzi. Bo jeśli chodzi o zwierzęta i rośliny, to one wiedzą i czują. Są połączone. Nie wiem, czemu wielu ludzi świadomościowo wyklucza się z tego olbrzymiego kręgu.
Więcej życiowej mądrości jest w starym drzewie niż w uczonym człowieku, który odrzuca świadomość połączeń i znaczeń. Nie było nas, był las...



Swoją drogą, las jest niesamowitym miejscem. W tym moim pełno saren, dzików, lisów, bażantów, wiewiórek, ryjówek czy innych nornic, sów, myszołowów; zwierzęta rywalizują, współpracują, żyją obok siebie na określonych warunkach. Na jesieni lisy dopadły sarnę, jej nienaruszony szkielet spoczywał na łące, nadając majestatu temu miejscu.
Kilka dni temu znów padła inna, zobaczyłam jej zwłoki rozwleczone po śniegu, żebra wystające z połowy ciała, jeszcze niezjedzonej. Po paru dniach zostało już tylko trochę futra i niewielkie fragmenty kości.
Tam, gdzie drzewa się poprzewracały, czasem na inne, powstają nowe konstrukcje, nowe połączenia, rośliny przystosowują się, odginają, oplatają, zmieniają zagospodarowanie terenu. Nieraz lis biega za siatką i gada z moim psem; dzik odpowiada mi zza ogrodzenia, gdy krzyknę w nocy na psa, żeby nie darł japy, a sarny są tak przyzwyczajone, że nawet nie chcą mi zejść z drogi, gdy jadę do domu. Należę z lasem do wspólnoty bardziej niż z miastem.
Ale jest dla mnie jeszcze ciekawsza rzecz niż las.

Morze.



Sylwestra spędzałam nad samym morzem, w dodatku częściowo podczas sztormu - w nocy budził mnie wiatr gwiżdżący przez kontakty w ścianach.
Siła wichru była niesamowita, fale zjadały plażę.
O 12 w nocy w Sylwestra stałam na Cyplu Rewskim (zdjęcie niżej), tam gdzie normalnie jest woda; w nocy cofnęła się i umożliwiła chodzenie po miejscu, które na mapie jest błękitne. Chciało mi urwać łeb, ale doznanie było niesamowite. Chodziłam na ten cypel jeszcze wielokrotnie i śmiałam się, endorfiny skakały mi pod niebiosa.
Morze jest cudowne. Napisałam opowiadanie o okołoziemskich regatach, czeka na publikację. Morze odczynia klątwy, nie wiadomo jak, jego język jest nieprzekładalny, ale robi to, tak po prostu, bez wysiłku. Czy to biała, rozgrzana plaża, nocny szum i kołysanie, czy sztorm zimą. Morze żywi jak słońce i las. Coś niezwykłego, spędzać całe dnie i noce na plaży; mieszkałam tak dwa lata temu pod namiotem, przenosząc się wzdłuż wybrzeża, i nocą, siedząc na plaży i nie widząc ogromu przestrzeni wokół, czułam się trochę jak w kosmosie.





*

Luty


Wiecie, zorientowałam się ostatnio, że odczyniłam jedną z największych klątw. 
W pewnej dyskusji znajomych padło pytanie o to, czemu feminizm jest tak źle postrzegany, czym jest i jak każde z nas go definiuje. I chcąc automatycznie udzielić odpowiedzi, bo mam przecież wiedzę na ten temat z powodu doktoratu (podobnie reaguję na pytania o filozofię czy redagowanie), uświadomiłam sobie w pełni, że jestem na urlopie na czwartym roku, mając gdzieś pisanie krytyczno-naukowych wywodów o dekonstrukcji kategorii kobiecości - na temat wymyślony przez opiekuna - właśnie przez to, że kilka lat badań w temacie feminizmu otworzyło mi oczy. Na to, że ja nic nie muszę; to niby takie oczywiste, a jednak, niezależnie od płci, robimy setki rzeczy, których się od nas oczekuje.
Pogodziłam się z tym, że nie obchodzi mnie tytuł doktora, nic dla mnie nie znaczy, choć mi wmawiano, że powinnam i to w jakiś sposób uczyni mnie lepszą; pogodziłam się z tym, że pisanie prac naukowych mnie męczy; że studiowanie, po wyżęciu z siebie czterech dyplomów, jest dla mnie czynnością zbędną, wręcz absurdalną; że czasem mogę odpuścić; że kocham fantastykę, przyrodę, taniec, pracę z tekstem i to jest to, czemu teraz poświęcam czas. 
Mogę nie uczestniczyć w rolach, obrzędach, spełnianiu cudzych oczekiwań i mogę mieć gdzieś wszystkich, którzy nie rozumieją znaczeń słów, od transcendencji przez deklinację po feminizm; mieć gdzieś, czy dla kogoś wolność jest problematyczna i nazbyt trudna; nic, co mi się próbuje narzucać, nie należy się ode mnie światu; należy się mu to, co sama dla niego wybiorę.
Bycie sobą.
Mogę swobodnie wybrać to, co chcę robić, i nikt mi nie będzie mówić, że właśnie teraz tytuły, dzieci, kremy dla trzydziestek albo otwartość są mi potrzebne; że jest mi potrzebne obranie prawej bądź lewej strony; że mam się w coś zaangażować lub z czegoś zrezygnować. Od kilku lat robię dokładnie to, co chcę (nie łamiąc prawa ani nie wnikając w cudzą wolność), co niejednokrotnie denerwuje innych, a całkowite ignorowanie ich osądu mnie uskrzydla. 
Czym jest ten cholerny, przeklinany, znienawidzony przez każdego, kto zechce się nazywać tradycjonalistą, a nie zna rodzajów owego ruchu doskonale konserwatywnych i tradycyjnych - czym jest feminizm? Właśnie wyjaśniłam, olewając sto stron analizy naukowej, którą dotąd poczyniłam, a którą nie wiem, czy dokończę; w tej chwili naprawdę mam to gdzieś, bo piszę młodzieżówkę na Marsie, juroruję w trzech konkursach na opowiadania fantastyczne, zaraz mam premierę. Odczyniłam klątwę ról, czy to tradycyjnych, czy rewolucyjnych; moje życie nie należy ani do programów ideologicznych, ani nie jest taranem do ich rozwalania.



Podobnie z cudzymi decyzjami, z cudzymi błędami i zwycięstwami - przeżywam je i pozwalam im odejść, nie dotyczyć mnie. Nikt i nic mnie nie truje. Rozumiem, kim jestem. Rozumiem, że każdy jest za siebie odpowiedzialny; czasem jesteśmy odpowiedzialni za siebie nawzajem, ale ostatecznie każdy musi być wolny. Na tyle, na ile potrafi i tak, jak tego chce. Ta wolność buduje również prawo - bo wolność to odpowiedzialność i nie możesz zabrać jej komuś na rzecz własnej.
To takie proste. A jednak tyle osób cierpi, jest krzywdzonych i tłamszonych. Ale nie ja. Już nie. Nie piszę o tym, żeby się chwalić; spisane klątwy są odczynione i zmieniają się w świadectwo. Jeżeli to komuś pomoże, to skorzysta na mojej wolności. Tak jak - według mnie, choć są przecież wyjątki - traci się na świadectwach umiłowania zniewolenia. Jeśli człowiek wyuczy się pragnień, poświęcenia wbrew ukrytym tęsknotom, zawsze traci na poznaniu siebie. Może niejednokrotnie zyskuje coś cudownego i nie żałuje - i to jest jego zwycięstwo - ale coś też przepada.
Jestem teraz tak maksymalnie spełniona, takie pokłady kreatywności z siebie wykrzesuję, że widzę wyraźnie przeszłe hamowanie mojego potencjału. Choćby na doktoracie. Choćby tam, gdzie czasem nie byłam asertywna i nie mówiłam nie, bo społeczeństwo naucza uprzejmie się zgadzać. Gdy wierzyłam, że są rzeczy niewybaczalne.
Brak wybaczenia truje. Role, których się nie pragnie, trują. Niezadowolenie z rzeczy w życiu: pracy, wyglądu, związku, kondycji, pozycji, napotkanych nieszczęść i wypadków - truje. Godzenie się na coś z lęku przed utratą drugiej osoby truje. Stereotypy trują.
A ja odczyniam każdą klątwę, którą ktoś lub coś chce na mnie rzucić. Ten blog istnieje właśnie po to, by celebrować odpowiedzialną wolność (pojęcie z egzystencjalizmu i filozofii chrześcijańskiej). Istnieje po to, żeby pokazywać miłość do siebie i swojego wewnętrznego świata, do swoich snów, pragnień, lęków; demonów, które trzeba uwolnić, a one, jeśli tylko chcesz, zmienią się w anioły, kotki albo zostaną demonami, jeśli sobie życzysz.

Wiecie, czemu otaczam się łapaczami snów, czemu je noszę na szyi i wieszam nad łóżkiem? Bo kocham moje sny, moje wewnętrzne światy i w ten sposób daję temu wyraz. Nie boję się ich ani siebie. Kocham moje ciało, więc tańczę, pływam, ozdabiam je jak chcę. Gdyby coś mu się stało, nadal bym je kochała, na nowe sposoby. Przebywając na łonie natury, przytulając drzewa czy przygarniając zwierzęta daję wyraz miłości żywemu światu. Pisząc tego bloga, daję wyraz miłości Wam.
Nawet śmierć jest wyrazem miłości w filozofii Erosa i Tanatosa.
Jestem mrówką na samotnej planecie. To co mi się przydarza, nie ma znaczenia. To, że istnieję, nie ma znaczenia, to, że przestanę - tak samo. A mimo to w pisaniu o wewnętrznych światach tkwi jakaś magia przełamująca brak znaczeń. Piszę więc, póki można. Kiedy już nie będzie można - ahoj, przygodo i żegnaj, mały samotny świecie. Zabieram wszystkie sny, o których nie opowiedziałam.
Bo tych najlepszych się nie opowiada, tego najlepszego zdjęcia nie robi, tę najlepszą historię zostawia się dla siebie.





Sprawdzajcie niusy na Dzikiej Książce i fp. Zerknijcie w wydarzenie premierowe <3 No bo wiecie, za 20 dni premiera. 27 marca!

Komentarze

Popularne posty