"Nie chcę być bardziej ani mniej zapamiętany niż drzewo przy drodze".

Dobrze jest pisać o tym, co jeszcze jest, jeszcze nie zniknęło. 
Bo jak się tak zastanowić, to wszystko zniknie. Nawet planeta, nawet galaktyka.

Więc pomówmy znów o czymś dobrym z maleńkiej, ludzkiej perspektywy, dla człowieka bardzo statecznym i długowiecznym. O moim najbliższym przyjacielu, który patrzył na mnie całe życie. O lesie.
Mój las. To oczywiście las państwowy, ale to ja znam go tak jak nikt. 
Mój las jest porzucony, zapomniany. Nikt już nie dba o ścieżki ani polany. Poprzewracane drzewa latami zagradzają przejścia. 
Wygląda jak ludzkie wnętrze. Cmentarz zniszczonych nadziei, chaotyczne skupiska nowych, pozarastane uporem łąki, ogołocone połacie przeszłości. Las przeżyć.



Nie ma już pielęgnacji mojego lasu, są za to wycinki. Nie pamiętam ich z wcześniejszych lat. A teraz znów zbliża się sezon. Znowu miejsca po drzewach porosną chwasty i znikną grzyby, a w stworzone dziury poprzewracają się kolejne konary. I może wezmą się za te tysiąc drzew, co już je pozaznaczali. Na przykład te, co całe moje życie zwieszają się nad podwórkiem.
Zaniedbane ludzkie wnętrze. Przycinane do sztucznej miary. Coraz bardziej kalekie, ale jakże wytrwałe i uparte.
Poszłam nawet na spotkanie wyborcze, żeby zapytać o moje drzewa, i o niczyje sarny, dziki, bażanty, którym się wytnie kawał domu. Ale nikt się nie przejmuje lasem. A ci od lasów państwowych mówią, że wycinka to w ramach renowacji.
Dobre sobie, renowacja. Nawet drzewa na szlakach turystycznych leżą tu latami i nie da się przejść.
Kasakasakasa.
A może się mylę, prawda. Mogę się mylić, bo się nie znam. Ja znam tylko las, a nie politykę czy gospodarkę. Im las bardziej dziczeje, tym mocniej przypomina mi mnie samą. Ostatnio znajomy mówił, że ja zdziczeję w tej głuszy, że mam za mało kontaktu ze światem ludzi.
No i?
W ogóle, siedziałam na tym spotkaniu wyborczym, patrzyłam, jak sobie wszyscy słodzą, i to było tak, jakbym obserwowała jakiś inny gatunek. Byleby się przypodobać. Byleby skryć swoje wewnętrzne, dzikie lasy pod śliczną fasadą, tu przyciąć, tam wyrwać, wpasować się w ramkę. Kompletnie dla mnie niepojęte. Więc wróciłam do mojego lasu.
Wszystko kiedyś zniknie. Wszystko się straci. Dlatego zrobiłam zdjęcia z moimi braćmi większymi. Czytając. Pijąc poranną kawę. Bracia i siostry za płotem. Jestem drobna, niewiele ważę. A drzewa takie potężne. Jak ja w środku.









To mi pomaga. Bo one już troszkę mniej znikną.
Czy tysiąc lat temu był tu las? Najpewniej. Co tu będzie za następny tysiąc? Może nie ludzie. Podobno leci tu asteroida, za sto lat się z nami przywita.

Przyzwyczaiłam się, że wszystko niesie ze sobą ciężar straty i ta strata może nastąpić w każdej chwili. Nie boję się jej. A jednak mój organizm nosi w sobie piętna panicznego, egzystencjalnego lęku, wpisanego w istnienie. Pisałam o tym trochę na blogu Dzikiej Książki, w notce Bój się. O jednym z dobrych strachów. Ale nie o TYM strachu. Tym, który nakazał mi unikać autorytetów. I robienia za autorytet.

Niedawno na chwilę zgubił się mój nowo przygarnięty pies (szóste zwierzę w domu). Najpierw wpadłam w furię, że cudza nieuwaga do tego doprowadziła. A potem w rozpacz. Jeździłam naokoło i szukałam. Pies przybiegł do samochodu, gdy stałam pod swoją bramą. Złapałam go i przytulałam, siedząc za kierownicą, i nie mogłam się uspokoić. 
Dopiero dwa tygodnie później, podczas ćwiczeń oddechowych na zajęciach tanecznych, zrozumiałam, co mi się stało. 
Przypomniała mi się TAMTA strata. TAMTE niedopatrzenia. TAMTO zaginięcie. Sam smak zniknięcia psa, ledwie muśnięty, wywołał gwałtowną reakcję, jakby z jasnego nieba strzelił piorun. Widziałam taki tylko raz w życiu. 
Zniknięć trochę więcej.
Wszystko znika. Wiele istot i rzeczy jeszcze zniknie niepostrzeżenie, bez pożegnania. Chyba że mi przyjdzie przepaść prędzej.

Dla mnie znikanie zawsze ma twarz Haśki Poświatowskiej.
Śmierć ma jej twarz. 
Według mnie to żadna ujma dla Haliny. Śmierć jest bliźniaczą siostrą życia. Warto o niej wspominać tak jak o wszystkim. I według mnie warto widzieć w niej twarz kogoś dobrego. Paniczny, egzystencjalny lęk nie jest wtedy taki gorący. Stygnie, można go dotknąć. Obejrzeć. A nie uciekać od niego pstrokacizną iluzji oblepiających i ogłupiających życie.

Pamiętacie, jak Lupin powiedział do Harry'ego, że tym, czego chłopak się boi, jest sam strach? I że to mądre? Według mnie to nie jest mądre. Nie boję się bać. Nie boję się przyglądać upiorom. Nie mam zamiaru przed nimi uciekać ani udawać, że nie istnieją.
Mam zamiar pokazać wam, jak umrą moje drzewa. To wszystko, co mogę dla nich zrobić i jakże mnie cieszy, że aż tyle. Bo kogo obchodzi śmierć drzew? A jednak zaangażowałam was w nią. Może zmieniłam bieg czegoś, opowiadając o lesie jak o przyjacielu. Może zauważycie drzewo, które dziesiątki lat daje wam tlen. Po co? Bo tak wielu rzeczy nie zauważamy, uwikłani w iluzje, które mają odgrodzić nas od lęku.





Zróbmy eksperyment. Przejdźmy pięć słynnych etapów żałoby na wspak. 
Człowiek co parę lat rodzi się na nowo. I wtedy pozwala umrzeć staremu sobie. Ale nigdy do końca.
Proces w tym wypadku wydaje się odwrócony. Najpierw akceptacja, niemal radość - nowe życie, nowy ja, mogę wszystko zacząć jeszcze raz. Myślę, że moje upiory są pokonane. Myślę, że stare błędy są zażegnane. 
Ale potem zmiana blednie, jak blednie niezbyt gruba warstwa koloru, nałożona na inny, starszy. Poprzedni kolor wyłazi na wierzch. Demony zaglądają do bunkra. 
Więc chcemy się z sobą targować, proponujemy sobie mniej radykalne zmiany, byleby się w jakimkolwiek stopniu ich trzymać, byleby nie wracać do rutyny i do demonów. Ale demony są natarczywe. Są zaborcze. Otaczają nasze schronienie.
Przychodzi czas na gniew, jeśli targowanie nie idzie po naszej myśli, a demony, straszne i podłe, wślizgują się do enklawy, której ściany pękają. 
Więc im zaprzeczamy. Poddajemy się, wpuszczamy je, ale udajemy, że nie istnieją. Wszystko zaczyna się od nowa. Odchodzimy od siebie, wracamy do siebie i zaprzeczamy sobie.
Czy nie lepiej z tymi demonami się zaprzyjaźnić?


*
1. Akceptacja 


Sądzę, że (wbrew słowom pięknej piosenki) łatwo nie wierzyć w nic, jeśli tylko ma się pewność co do siebie. Trudno natomiast czuć się nikim - pewności, kim się jest, nie posiadać. Po to, jak mniemam, istnieje wiara. Wiara potrzebna jest tym, którzy szukają. Na przykład bata na demony. 
Nie szukam. Wiem kim jestem. Ale całe lata nie miałam pojęcia, co z tym zrobić. Nie jestem więc w odmiennej sytuacji niż poszukujący. 
Jeśli to, kim jesteś, okazuje się trudne, można spędzić długi czas zwalczając siebie, bo pełnia jest najnieznośniejszą rzeczą świata (jest łatwiejsza, gdy się do niej dąży; i ciągle zapobiega się jej osiągnięciu, nieustannie się dzieląc - płodząc, tworząc, budując relacje...). Można też długo odrzucać świat, gdyż pełni nieustannie nam odmawia swą zmiennością, przemijalnością, nakazem podziału i rozkładu. I w końcu ze wszystkim można się pogodzić. Zwłaszcza z tym, jak naturalne jest odrzucenie w każdym wymiarze, gdy jest się swoim własnym wyborem. Wręcz nieznośne dla otoczenia. Wybrać siebie i odmówić tak dezintegracji, jak i łączenia.
Wybrałam siebie. I finalnie okazało się to tak banalnie proste. Przestać się dopasowywać. Zacząć się słuchać. 


2. Depresja

Osoba "zintegrowana", wybierająca siebie, przypomina bardziej czarną dziurę niż gwiazdę. A nawet czarne dziury tworzą układy wysysające gwiazdy tudzież wszystko, co wpadnie w ich pole grawitacyjne. 
Czarne dziury ścierają się i stabilizują. Czasem z różnych przyczyn ich systemy biorą w łeb, ponieważ nigdy nie są stabilne do końca. Tylko to, co martwe, jest stabilne.
Czarne dziury przyciągają się i zwalczają, chłoną i odpychają - jedynie bliźniacze byty są obok siebie bezpieczne. Problem z nimi jest jednak taki, że zawsze mogą ewakuować się w siebie. Zniknąć. Okazuje się, że coś udawało tylko czarną dziurę albo zapadło się, znużone; uciekło, nie dało rady; którąś zjadłeś, bo urosłeś większy, i nawet ci się nie odbiło. Czarne dziury lubią angielskie wyjścia, są ciche, ich wielkość i moc są zakryte. Błyski i wybuchy to domena świecących wszędzie, pospolitych gwiazdeczek.
Opuszczone czarne dziury są na wskroś samotne i nie ma w tym nic złego. Zrezygnowały z gwiazdorstwa, ze świecenia. Zamiast dawać, kumulują. Przełożenie własnego interesu nad innych to w powszechnej opinii niechlubne, potępieńcze zachowanie, "moralna zgnilizna"; świat ludzki przesiąknięty jest ideologią nieustannego podporządkowywania się i dawania. Dla większości gwiazdek niewyobrażalnym jest, by móc robić coś pragmatycznego, nie wyrzucając z siebie masy światła i ciepła. A jednak czarne dziury oddziałują na wszystko, choć zajmują się pochłanianiem. To one roznoszą wiatr i pył z supernowych, to one tworzą galaktyki. Jednocześnie zwrócone ku sobie zaglądają tak głęboko do wewnątrz, że skazane są na samotność. Zwłaszcza gdy gubią inne czarne dziury. Słodko-gorzka samotność jest nad wyraz czysta i inspirująca - tylko w pustce można jasno myśleć, zgiełk gwiazdek i ich nachalne promieniowanie na to nie pozwalają.
Odwiedziny smutku są dobre. Według mnie ból należy przeżywać tak jak wszystko inne. Moim zdaniem to kłamstwo, to marna manipulacja, że wiecznie trzeba się cieszyć. Iluzja dla gwiazdek.
Znoszę smutek, gdy pozwalam mu przyjść, smakuję go i przeżywam do cna. Wykładnia gwiazdkowa "zwalcz i zagłusz przygnębienie, żeby tylko dalej świecić" mi nie odpowiada. Ja nie świecę, tylko pochłaniam światło. I nikt nie wie, co jest za moim horyzontem. Ale jeśli coś wewnątrz mnie mówi, że mam sobie wyciągnąć z gardła pożarte byty, te, które wciąż mi się śnią - okej. Czarna dziura zawsze potrafi się przekroczyć. Odpuścić. 
Ostatnio badacze zobaczyli, że z jednej czarnej dziury wydobyło się światło.

3. Targowanie

Jak obłaskawić umysł? Mój mózg jest zaborczy, nie chce tracić, pragnie gromadzić i przekształcać na swoją modłę. Przez moje młodzieńcze treningi OOBE i LD codziennie pamiętam po kilka snów i któryś z nich zawsze zadaje kłam temu, co konstruuje sobie moja świadomość. Mój umysł mówi do mnie, gdy śpię, głośno, bezpośrednio, bez żadnych hamulców. Błogosławię go za to. Za jego komunikaty "Kłamiesz kłamiesz kłamiesz kłamiesz potrzebujesz tego, a ja ci będę o tym mówił, ponieważ TO MOJA WŁASNOŚĆ. Nie pozwolę ci tracić tego, co moje. Nie pozwolę ci odrzucać pragnień". Nie jest nieomylny - nie istnieje dla niego na przykład granica między życiem a śmiercią. Czasem otwieram oczy, patrzę na promienie słońca sączące się przez zasłony i wykładam mu: "Nie masz tego. To minęło. Obudź się".
Jednak gdy nie myli życia ze śmiercią, fikcji z rzeczywistością, jakże często ma bezwstydną rację. W dodatku rozwija się. Nie straszy mnie już potworami, przez które musiałam awaryjnie się budzić, niesprecyzowanymi lękami i obsesjami ganiającymi mnie w snach. Jest uporządkowany, świadomy, wyrachowany. Podczas snu wygasza racjonalność i moralność, spuszcza ze smyczy pożądliwość, absolutną zaborczość supermasywnej czarnej dziury. Brak robi na nim o wiele większe wrażenie niż to, co posiada, lecz na tym, co posiada, zaciska z lubością macki, wciska w siebie i integruje z tym. A że życie polega na nieustannej stracie, podczas przytomności sprawuję pieczę nad jego agonią, gdy coś mu się wyrywa, zarażam swoją anhedonią, uśmiecham się chytrze i uczę go tego samego - dezintegracji z otoczeniem. Tylko ty i ja, mój drogi. A on to akceptuje, bo może hasać w snach, i może mi o tym opowiadać, bo ja pamiętam. Słucham go. I odpowiadam na jego potrzeby, gdy tylko mogę. A potrzeby ma przeogromne, często wyłącznie fantastyka może je spełnić. Często tylko dzięki niej jest syty. Rzeczywistość przepływa obok. Nie ma dla niej miejsca podczas naszego tańca.
Każdy umysł podczas snu sobie folguje. Ale nie każdy to pamięta, nie każdy słucha siebie na tyle, by zbudować jasny język pomiędzy pożądliwością snów a racjonalnością dnia. Czarne plamy zamiast harców umysłu? Nie chciałabym być kimś, kto nie ma pojęcia, o co woła jego wnętrze.

4. Gniew

Znajoma pisarka zwróciła mi uwagę, że często korzystam z motywu mostu. Mosty, przez które nie sposób przejść bez poniesienia ofiary. Zaczęłam się nad tym zastanawiać i dostrzegłam inny symbol. Mur. Przeszkoda. Bohater odgrodzony od tego, co utracił, nierzadko nie w pełni uświadomiony o braku, często odarty z czegoś nie ze swojej winy.
Dziadzio Freud uśmiechnąłby się pod nosem. Strata, powiedziałby mi, to twój integralny składnik, był z tobą od początku i stanowi twój świat właściwy. Twój mózg pożąda strat. To sprytne. To powoduje, że pozwalam odchodzić ludziom i rzeczom. Najpierwotniejsze, obłaskawione doznanie, zamiast znienawidzonego - pokochane. Rodząc się musimy stracić wszystko, co zaczynamy posiadać. 
Jakże wszystkim źle brzmiało, by "robić melanż i się nie przyzwyczajać", ale o ileż to więcej mówi o życiu niż wszelkie filozofie wieczności. Znam je niemal wszystkie po dziesięciu latach studiów filozoficznych. Czasem wydaje mi się, że nie wiem, gdzie te dziesięć lat się podziało, tak szybko minął czas na namyśle nad rzeczywistością. Ale to dobrze wykorzystany czas. Patrzę w siebie i wiem, że ten czas zniknął, by dać mi coś szczególnego pod opiekę.
Destrukcja napędza mnie do tworzenia. Odmawiam sobie, wciąż i wciąż skazuję się na brak, by go zaspokajać w twórczości, w fikcji. Mój umysł nauczył się tak żyć. I trzeba mi na niego cholernie uważać, w każdej chwili. To jest narzędzie, które natychmiast coś pożera, by za moment odczuć tego brak. Wypośrodkowując jego sytość i głód mogę tworzyć. Ja jestem spokojna. Mój umysł płonie w gniewie. Ograniczany tym mocniej, im lepiej rozumiem, czego chce. Wyciskam z niego soki, łzy gniewu. Tak jak w Dishonored wielorybnicy wyciskają olej z waleni. Dzięki temu cała wpisana we mnie agresja mojego gatunku nie wydostaje się nigdzie na zewnątrz. Jest spełniania we mnie. Na mnie. Zamieniana w słowo, a słowa żyją dłużej niż ludzie, jeśli potrafią obnażyć i obłaskawić rzeczywistość.

5. Zaprzeczenie

Według mnie prywatną filozofię co jakiś czas koniecznie należy rzucić za głodnymi psami. Życie na Ziemi cyklicznie ulega zagładzie, tak też według mnie musi się dziać z własnymi ideologiami, mitami i wierzeniami. Inaczej - null, zastój, klęska, nic nowego. 
Nie ustalać się do końca. Nie zawierać z sobą ani z nikim wiecznych paktów. Można wierzyć, że na zawsze, ale nie znienawidzić siebie, jeśli nie da rady. Nie okłamywać się, na bory iglaste, że to dalej, i ja taka bez skazy. Jestem jedyną osobą w swoim obozie i nie jestem pomnikiem cnót zazwyczaj narzuconych. Zanim zrozumie się, kim się jest, jest się już kimś, kim się nie jest, kogo stworzono, kogo wpojono. Ucinać to, ucinać jak chore narośle, póki nie poczuje się bólu, bo wtedy ucina się sobie palec. Ale ten prawdziwy ból trzeba poczuć. Nie taki, który się czuje, kiedy narośl, wrośnięta w nerwy, w tkanki żywiciela, nie chce odejść bez jakiejś cząstki, a najlepiej całości. Jest się integralną całością mitów i zakłamań, i nieuświadomionych lęków, i pragnień, i instynktów, kopii, mutacji, przekształceń, i według mnie to nie działa, nie może działać, jeśli temu nie zaprzeczyć, jeśli nie wejrzeć głęboko, nie wskazać palcem i nie powiedzieć - tam, to ja. Idę siebie odkryć. A jeśli tam nie ma nic prawdziwego, same mity, zbuduję swoją prawdę.
A potem jej zaprzeczę. I znowu ją stworzę.



Czuję się dobrze, pisząc o kontemplowaniu siebie i przyrody. Nie uważam, by za "autorytet" mógł uchodzić ktoś, kto wychwala uwikłanie w siebie i zaufanie sobie jako drogę do pojęcia i pojednania ze światem i rzeczywistością. Ktoś, kto tylko opowiada o swoim wewnętrznym świecie - obrzeżach, ale zawsze. Jeśli lubisz to, co piszę - nie lubisz mnie, tylko siebie.




Co teraz możecie nabyć/ściągnąć z moimi tekstami? 
Fantom, nr 7, moje opowiadanie z uniwersum "Openmindera". 
Fantazmaty, tom II (08.11.2018), opowiadanie, które wygrało to miejsce spośród 160 innych. 
Fantastycznie nieobliczalni, SQN, z kolejnym opowiadaniem z uniwersum nadchodzącej książki.


A na koniec jedno z moich ulubionych zdjęć z podróży przez Chorwację. Spokój ducha i kontemplacja natury w jednym :) 
Resztę można kuknąć u mnie na fb w folderze Obczyzna, i na instagramie.



cytat z tytułu: S. Tankian.

Komentarze

Popularne posty