przeciwzaklęcia

Styczeń


Od wielu lat nie było takiej zimy. Przybrane mrozem drzewa, śnieg po kolana. Idę do lasu i kilometrami brodzę przez biało-brązową krainę, ścieżkami dzików i saren, tam, gdzie nie ma ani śladu po ludziach. Chodzi tylko o to, żeby iść, skupić się na podnoszeniu nóg, oddychaniu i patrzeniu. Takie spacery trwają nawet kilka godzin. Mijam zające, sarny, lisy. Spotykam ją. Tam dobrze ją czuć. Jest wszędzie, lecz w głuszy obraz zdaje się krystaliczny.
Śmierć jest zapracowana. Zabrała kogoś mnie, zabiera moim bliskim. Własny ból łatwiej znieść niż cudzy. Do swojego masz nieograniczone dojście, a innych otacza kokon, w który nie możesz wejść. Da się jedynie ugłaskać powłokę. Nie wejdziesz na cudzy ring. Nigdy.
Gdy mijam śmierć, podnosi głowę. Patrzy, czy się uśmiechnę. Robię to, odrobinę opornie, ale jednak. W Dzikim Gonie jest taka historia zaklętej w wichta kobiety. Klątwa brzmi: Nikt nie zasiądzie z tobą do stołu. Nie ma łyżki, która cię nakarmi. Już nigdy nie zechcesz spojrzeć na siebie w lustrze. Żeby ją zdjąć, trzeba zjeść z wichtem. Bez łyżek. Z własnej woli.
Myślę, że dlatego się do niej uśmiecham. Dlatego pali się znicze na grobach.
Odczarowywanie śmierci.
Ona wyciąga palec w kierunku miasta. Ten jeden gest zawsze mówi to samo: Idź stąd, dziewczyno. Wyjdź z tej głuszy i naucz się wreszcie żyć wśród ludzi.
Ludzie odchodzą, moja droga. Z twojego powodu. Wykrawasz ich po kawałeczku ze świata. Żyć z nimi oznacza kawałek po kawałku odchodzić. Dlatego właśnie ich unikam.


*



Luty


Kiedy byłam młodsza, należałam do doskonałych paczek przyjaciół. Ludzi do ciągłych przygód. Niestrudzonych, dzikich, nieustraszonych. Wolnych.
To, że w dużej mierze paczki się rozpadły, jest naturalne. Niezbyt mi to przeszkadza, bo towarzystwo się wykrystalizowało. Mam blisko siebie same diamenty.
Problem w tym, że ci, którzy nie potrafią wyszlifować skaz, kruszą się. Ludzie, których zdążyłam dobrze poznać i dzielę wspomnienia nie do zatarcia. Patrzę na rzeczy, które robią. Jak rujnują swój lub cudzy świat. Nie jestem najmądrzejsza, a mój sposób na życie nie jest najlepszy.  Mam też skazy po światach, którym sama pomogłam się rozpaść. Dlatego milczę. Coraz bardziej skąpy jest mój arsenał rad. Ważę słowa mówione do ludzi, bo wiem, jaką mają wagę. Co najśmieszniejsze, ważę nawet plotki, które słyszę. Zarówno swoją, jak i cudzą opinię o innych. Coraz częściej zostaje z tego tylko milczenie. I przelewanie uczuć na papier.
Lubię te osoby, które potrafią o siebie zadbać. Tych, którzy niczego ode mnie nie chcą. Jest ich jednak zaskakująco niewielu. Niemal każdy dźwiga jakiś problem i często zwraca się w moją stronę, dając do zrozumienia, bym pomogła naprawić jego los. Taki chyba jest mój los. Ludzie chcą ode mnie inspiracji. Od zaciągnięcia na doktorat kogoś, kto stał okrakiem w pół drogi i nie wierzył w siebie, przez znajdowanie ludziom pracy i drugich połówek, do zagrzewania koleżanek do ćwiczeń, gdy chwalą mój tyłek. Willy Wonka od sprawiania życia bardziej satysfakcjonującym. Wszystkim się wydaje, że dla mnie to jest łatwe. Robić coraz więcej. Chyba niepotrzebnie zachowuję się, jakby tak faktycznie było. Nie obarczam innych problemami. Myślę, że wystarczy, gdy oni robią to mnie. Błąd.
Kiedy komuś nie trzeba radzić, tylko można z nim porozmawiać, czuję ulgę. Słucham go i spada mi kamień z piersi. On sobie radzi. Cholerny, błyszczący diament, który nie potrzebuje cudzego szlifu.
Z pokruszonymi, skrytymi pod skorupami kamieniami jest inaczej. Jeśli tkwi w nich szlachetność, której z różnych powodów nie mogą uwolnić, nie umiem ich odrzucić, choć są ciężarem. Wiem, że wciąż jeszcze dorastamy: jedni potrzebują na to więcej czasu, inni mniej. Wielu potrzebuje rady albo gestu uczynionego w odpowiedniej chwili. Inni docierają za daleko, by pomógł im ktokolwiek prócz nich samych, ale cudza uwaga może dać impuls, który skruszy skałę.
Nigdy nie poczuwam się w obowiązku, by rozwiązywać cudze problemy. A jednak przeżywam męki, gdy słyszę, jak bardzo ktoś jest wykorzystywany, jak się zagubił, co mu się przydarzyło. Nie wiem, dlaczego nie każdy może sobie ułożyć szczęśliwe, pragmatyczne życie i nie mam pojęcia, czemu miałabym poświęcać swoje na ułatwianie innym drogi. Ale nie mogę żyć obok ciemności. Obok problemów żywych ludzi, które mogą zabić. Śmierć wabi marionetkami zawieszonymi na palcach. Tylu mam znajomych, którzy rozpaczliwie próbują zwrócić na siebie uwagę, całkowicie niszcząc siebie i innych. Wielu z nich to tacy ludzie, z którymi już nigdy nic. Stoję, patrzę i jest to udręka. Ale nie potrafię odwrócić wzroku. Czuję się jak wiedźma, do której przychodzą tak po maść na czyraki, jak i śmiertelne wywary.

Dlaczego wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni? Z jakiego powodu nie da się żyć samemu sobie? Nie wiem, ale dotknął mnie dowód na taki stan rzeczy. Kiedy komuś przydarzy się coś złego, zawsze czujemy się współwinni. Nic nie zrobiłem, zrobiłem za mało, postąpiłem źle, wszystko pogorszyłem - nieważne, zawsze wychodzi na to samo. Relacja z drugim sprawia, że zarówno cudzy sukces jest trochę mój, jak i cudza tragedia staje się cholernie moja.
Stoję w milczeniu i patrzę. Jak wtedy, gdy ludzie tkwią wokół grobu na pogrzebie. Nie można w ten sam sposób patrzeć na żywych. A przynajmniej ja nigdy już nie będę tak potrafiła. Dlatego w milczeniu wyciągam rękę. Choćbym nie wiem co złego myślała o tym człowieku lub miała mu do powiedzenia, milczę i wyciągam rękę. Zrobiłem za mało to dla mnie za dużo do zniesienia. Z tego samego powodu nie potrafię rezygnować i wszystko doprowadzam do końca, nie ważne, czy chodzi o książkę, opowiadanie, studia, zrobienie mięśni na brzuchu czy posprzątanie domu do końca. Honor nie pozwala zrezygnować. Wiedźmi honor. Wiedźma to taki szczególny rodzaj rycerza. Bez zbroi, bez poklasku pokazuje, jak odepchnąć demony.
A może sama jest demonem.

*


Marzec


Nie chodzę już po lesie, a biegam. Czuć, że to lada chwila, że już za moment wszystko odżyje. Gonię za nią, jakby wiosna miała sprawić, że ja też wreszcie zacznę bez trudu oddychać.
A może to już nie przyjdzie? Może to jest właśnie życie, to, co ostatnio pokazało mi szpetną twarz: bolesne, krótkie, brzydkie zjawisko? A ja dotąd żyłam zamknięta w złudzeniu? Wszystkie rzeczy, na które zapracowujemy, które zdobywamy i kupujemy - czy to nie są łatki do kokonu odgradzającego od przykrej prawdy?
Kiedy wyjść z kokonu, okaże się, że na plecach są piękne skrzydła, a przed sobą przerażająca, czysta wolność.
Okaże się, że na nacieszenie się tym zawsze jest jeden dzień. Własna kruchość, jaką się dostrzega po uwolnieniu, karze ważyć wszystko w perspektywie chwili. Pewność, że nadejdzie kolejny dzień znika, tak jak znika zamiłowanie do gadżetów i pierdół, którymi zajmujemy się na co dzień w dusznym, lepkim od tuczenia naszych ciał i umysłów więzieniu kokonu.
Jestem ostatnio bardziej molem w bibliotece niż motylem na łące. Rozprawa doktorska mnie męczy. Próbuję zamknąć dwa rozdziały, a wymagana do tego praca analityczna jest niezwykle żmudna. Zamknęłam redakcję "Openmindera". Próbuję zamknąć drugą książkę. Co tydzień wynoszę z uczelni opasłe tomy, codziennie w głowie odgrywam sceny, które potem trzeba spisać. Idę na basen, na zajęcia z tańca nowoczesnego, do lasu na bieganie, a gdy oczyszczający wysiłek fizyczny się kończy, znów mój umysł lawinowo produkuje teksty, światy i inicjatywy. Jestem zmęczona, ale nie nieszczęśliwa. Jestem ciągłą, nieustanną aktywnością, lotem nad przepaścią. Nie można mnie zatrzymać.

Las zmienił się. Nigdy nie widziałam tak wielkiej wycinki. Wszędzie pnie, gałęzie, wyrwy, wszystko zaścielone trupami drzew. Śmietnik z czegoś, co było żywe, połączone z sąsiadami. Las jest okaleczony. Biegnę przez zasłaną gałęziami iglaków ścieżkę. Zamiast smutku, towarzyszącego mi od tak dawna, powoli, z wielkiej głębi, budzi się we mnie gniew. Kokon zaczyna pękać.

Anger - Sleeping Last Night


Ósmy marca. Międzynarodowy dzień strajk kobiet. Byłam na poprzedniej manifie, w czarny poniedziałek. W trakcie dzisiejszej będę na uczelni, ale to nie znaczy, że nie jestem z nią całym sercem. Mizoginia osiąga w Polsce apogeum. Powiem wam coś, moje drogie kobiety. Piszę rozprawę doktorską z filozofii feminizmu. Znam wszystkie nasze matki. Ojciec jest jeden: liberalizm. Pamiętajcie o wolności i o tym, że musicie się o nią nieustannie troszczyć, tak jak o siebie nawzajem. Chodzi o falę. Jedna kropla nie jest falą. A "prosty akt troski tworzy nieskończoną falę".

Pojawił się mój artykuł na otwarcie przewodu doktorskiego. Widzicie tytuł i zawarte w nim pytanie? Boicie się? Nie ma potrzeby. Odpowiedź, zawarta w artykule, brzmi: nie ma żadnego. Polecam, opisuję ciekawy punkt widzenia feministek, o których istnieniu wielu ludzi pewnie nie wie - nie chcą dekonstruować świata, nie widzą nic złego w języku, nie zajmują się pierdołami, a nawet w różnych aspektach uprzedmiotowienia dostrzegają pozytywy i pożytek. Czytelniku, jeśli kiedyś uprzedziłeś się do feminizmu, wiedz, że istnieją tak liczne i różne nurty, jak kolory.
Prosty akt troski. Pamiętajcie.

Komentarze

Popularne posty