Krwotok wewnętrzny

Styczeń

Myślę, że jestem duchową córką Johna Stuarta Milla i metafizyczną siostrą Artura Schopenhauera. Mam też sporo przyjaciółek, z którymi utrzymuję kontakt na poziomie kartek papieru - Mary Wollstonecraft, Mary Shelley, Simone de Beauvoir, Carol Gilligan, Virginię Wolf, Haśkę Poświatowską. 
Sądzę, że moja dusza ma kształt wilka i esencję wiedźmy. Jestem przekonana, że Platon by mnie szanował, a Arystoteles nienawidził. Być może Nietzsche lubiłby ze mną rozmawiać, a Hegel paliłby wszystkie moje dzieła (o ile nadejdą) w kominku. Kant uparcie by mnie ignorował. Heidegger śmiałby się, jak tylko otworzyłabym usta. 
Sokrates poradziłby mi, żebym zamilkła. Ale ja nie potrafię. Cała jestem słowem pisanym. Kocham słowa. Cieszę się, ze przetrwają, gdy oddam pożyczoną od świata energię i umrę. Gdy odnajdę spokój i zamilknę, one wciąż będą istnieć. Język to najlepszy ludzki wynalazek.

Piszę artykuły. Rozprawę doktorską, pracę magisterską. Wiersze, opowiadania, książki. Blogi, pamiętniki, notatki. Betuję masę tekstów. Czytam niezliczone książki i prace. Nieustanny potok słów pisanych przepływa przeze mnie. Uczyliśmy się tej zimy skakać na główkę i miałam cykora. Dziwne jak na kogoś, kto pływa od szóstego roku życia. Wyobraziłam sobie, że woda to słowa. Śpiewna poezja, łagodna proza. I strach zniknął.

Co ty w ogóle umiesz, Naz? Masz tyle wyuczonych zawodów, ale nigdy nie pracowałaś. Tak wiesz, nie kilka dni, tylko normalnie. 
Umiem słowa. Czy słowa liczą się do referencji?
Mądry profesor filozofii mówił mi ostatnio, że im szerszy zakres słów, tym szerzej możemy myśleć. A czy myślimy pięknie, gdy znamy piękne słowa? 
Fenomenologia. Imperatyw. Dialektyka scholastyczna. Hermeneutyka. Transcendencja. Koniunkturalność. Empatia. Liryka. Słowa mają smak. Jedno słowo potrafi być całym światem i niczym. Chociaż, mam wątpliwości, czy cokolwiek może być niczym. Nie ma podmiotu, który jest niczym. Nic wyklucza każdy podmiot.

Trochę bredzę, wiem. Od tego jest ten blog, żeby chociaż tutaj mój potok słów był swobodny.

Dzika Książka zostanie wydana. Czekam na sfinalizowanie wstępnych postanowień.
Tak więc oczywiście, że słowa liczą się do referencji.

Sprawdźcie Wilcze Tęsknoty, przedstawiam wiersze w nowy sposób. Przeczytajcie nowego Smokopolitana, znajdziecie tam mój tekst o Frankensteinie.
.
Umiem słowa. Wreszcie naprawdę umiem słowa. Lata ciężkiej nauki za mną i przede mną. Jeszcze nie wiem wielu rzeczy, nie znam mnóstwa zasad. Ale potrafię układać słowa. Wreszcie to czuję.


*

Luty

Znam motyla, pięknego w środku, łagodnego, o wielu barwach. A jednocześnie wątłego, wyniszczonego, zmarniałego. Będzie żył tylko chwilę, jak to motyle. Ale wciąż jeszcze lata na skraju ogrodu, w którym często bywam. Zaprzyjaźniłam się z nim niegdyś, lecz potem z niego zrezygnowałam. Otacza go chmura toksyn, śmiertelny opar. Ktoś go przeklął. Jeśli go dotknąć, zostanie się skażonym.
Ten motyl jest twórczy, ale daje śmierć. I umrze na skraju ogrodu. Jest częścią tego samego świata, co ja.
Nie patrzę w jego stronę. Jestem przecież wilczycą, wraz ze swoim wilkiem przemierzającą lasy. Jestem pięknym drapieżnikiem, zawsze za plecami śmierci. Na ramieniu śmierci często siedzi niesprawiedliwość, którą obserwuję. Czasem zdaje się tym zaniepokojona, spogląda na mnie badawczo. Ale śmierć nigdy nie odwraca się w moją stronę.
Wiem, że w którymś momencie zobaczę więdnące kwiaty, gdy motyl padnie bez życia na moją ukochaną ziemię.
Jestem wilczycą. Świat nie może mnie złamać. Jednocześnie nienawidzę patrzeć, jak niszczy słabych, urodzonych pod mniej szczęśliwą gwiazdą. Tam, gdzie mogę, działam, staram się ratować, polepszyć los. Jeśli to niemożliwe... Nie spędzam czasu na tym, czego nienawidzę. Nie chodzę już na skraj ogrodu.

Kwiaty w moim ogrodzie wyrosły na mogiłach. Śmierć zawsze jest nieopodal, podkrada różnych bliskich mi ludzi. Jednak nigdy dotąd nie zwracała twarzy w moją stronę.

Tym razem jest inaczej. Śmierć idzie po motyla. Patrzy na mnie.


*

Chwieję się.
Dlaczego zadałam sobie tak wiele wyzwań? Po co tyle pracuję i tak się staram? W najbliższych tygodniach i miesiącach czeka mnie dramatyczna orka. Mam wątpliwości, czy jeden człowiek, choćby najzdolniejszy, może tyle zdziałać. Ale gdybym się poddała, straciłabym do siebie szacunek. Bardzo dużo osób pokłada we mnie nadzieje. Jestem chodzącą ambicją i pracowitością.
Jednak coś się zmienia. Tracę grunt pod nogami. Ja...
Nie wiem jeszcze, co, ale coś mnie rani. Mam kawałki szkła już nie tylko w głowie. Tkwią też w sercu. Tak się ostatnio czuję. Z tym, że boli mnie cudza krzywda, nauczyłam się żyć. Ale co jeszcze wżera mi się w duszę? Przecież zbieram same plony, same sukcesy. Nie chodzi też o żadne motyle, koty, psy, żadnych słabych ani silnych. Chodzi o mnie. Nie dostrzegam najdotkliwszej rany.

Mam czapkę wilka, która pod postacią długich łap jest też jednocześnie szalikiem i rękawiczkami. Wielu ludzi na nią reaguje - ekspedientki, panie w bibliotece, doktorzy na uczelni, przechodnie, dzieci. Uśmiechają się albo zagadują. Wtedy dociera do mnie, w jak poważnym nastroju jestem. Czasem nie zdążę zareagować i uśmiech gaśnie w zderzeniu z moja posępną miną.
Co mnie rani?
Tylko z moją drugą połową, moim wilkiem, czuję ulgę. On zasklepia rany, jest miodem, w którym kąpie się moja dusza. Ale życie nie polega na zamknięciu się w domu z jednym człowiekiem. Nie moje. I kiedy wystawiam się na oddziaływanie świata zewnętrznego, przychodzi ból.
Co mnie rani?


*

Wiadomość techniczna: przed publikacją wysyłam notki do różnych osób i podsyłam na kilka maili. Mnóstwo jest złodziejstwa w sieci. Jeśli ktoś ma zamiar kraść, zaręczam mu, że popełni szybko wykryte przestępstwo. Zabezpieczam swoje treści, bo nadchodzą zmiany. Dobre czy złe, to kwestia interpretacji.

Komentarze

Popularne posty