Głębokie, ciemne, absurdalnie błękitne morze bólu

 Lipiec, premiera powieści


Przeszłość i przyszłość. To pozór, że coś je rozdziela, że coś jest skończone lub niezaczęte. To kłamstwo.

Byłam dzieckiem, które napotkało szereg trudności od samego początku, od poczęcia. Byłam dzieckiem, które przyszło na świat po śmierci ojca. Byłam dzieckiem uczulonym na pierwszy pokarm. Zbuntowanym wobec podziału płci, choć wtedy nie znano pojęcia niebinarny. Żywą istotą w wiecznej wojnie z aktem istnienia i wszystkimi śmiesznymi zasadami narzucanymi, by był znośny. Byłam człowiekiem odrzucanym, zbuntowanym, byłam odurzoną nastolatką, zwalczającą postrzeganie i przebodźcowanie, ale nigdy nie pochopną. Ostrożną, z własnym zapobiegawczym kodeksem. Patrzyłam na cudze dna, cudze miotanie. Stałam obok. Nigdy się nie stoczyłam w nic poza czarną rozpaczą. Zanurzałam w bagnach palec, wkładałam do ust. Nigdzie zdawałam się nie pasować, nawet tam, gdzie może się stoczyć każdy.

Robiłam ostatnio testy na inteligencję, dziewczyny z grupy ze spektrum podrzuciły książkę o nieustannym przytłoczeniu myśleniem. Niektórzy biorą na to leki! By być "głupszym". Bo inteligencja jest nieznośna, a ta "nad" to już zbyt wiele dla umysłu. No i wyszła mi ta wysoka. Nie zastanawiałam się nad pytaniami, zaznaczałam wszystkie odpowiedzi bardzo szybko. Tak działa mój mózg. Przetwarza błyskawicznie, a ja potem mozolnie próbuję to układać w świadomości. 

Gdy dzieciaki zaspokajały bajki, mnie mogły tylko książki dla młodzieży i dorosłych. Studentów zaspokajał jeden kierunek, ja musiałam mieć zawsze dwa. Jedni piszą powieści latami, mnie się zdarza w tydzień, historia toczy się zbyt gwałtownie. Wszystko to już rozumiem. Choć trochę. Wszystko już wiem. 

A właściwie to nie. Wydaje się, że w pewnym momencie samowiedzy dociera się do granicy. Potem jednak zawsze otwiera się kolejna paszcza zrozumienia.

Bunt wobec życia. Brak możliwości zawarcia pokoju. Przeszłość to teraźniejszość i przyszłość. Wszystko, co mi było i jest dane, wszystko, do czego myślowo mam dostęp. To jedyne w swoim rodzaju. To inne. Nie żeby jakoś specjalnie oryginalne. Inne. Bunt. Życie. Świat. Przeszłość. Przyszłość. Wiem, że to, co chce się ze mnie wydostać słowami, ma znaczenie. I wiem, że przemilczając pewne sprawy, robię światu na złość. Jakby świat hodował mnie w bardzo konkretny sposób tylko dla słów. I kiedyś za moją złośliwość, za moje igranie z nim, mnie zabije.

Fakty są niewygodne. Ludzie nie muszą ich znać, nie muszą myśleć o realizmie, choćby o końcu epoki. Człowiek, przypadkowy element w kosmosie, nic specjalnego. W perspektywie gwiazd robaczek żyjący jeden dzień; może być pociesznym motylem albo obmierzłą glistą. Łatwo zdeptać, zignorować. Nic do roztrząsania. Ale perspektywa ludzka, w maleńkiej główce, jest potwornie wielka i przeraźliwie długa, wszystko proporcjonalne. A dręczenie robaków to dziecinada. Niech te stworzenia mają jakieś złudzenia, komfort, należałoby uznać. Jak już żyją, niech nie cierpią. Nawet jeśli są mocno inwazyjne. Ziemia, gdyby była w stanie mówić, powiedziałaby może: Sorry, tak ich stworzyłam i wyewoluowałam, by mnie zalały i przejęły. I mnie zniszczyły, he, he. Tak robią matki.

Bo nikt nie powiedział, że Ziemia jako matka to jest jakaś istota rozumna. Rozumne istoty stanowią promil tych, które się rozmnażają.

A co my płodzimy? Czego żeśmy są matką?


Słowa. Słowa latają po kosmosie. Słowa ryją w głowach i pustce. Jestem stworzona do słów. Co chcesz, żebym powiedziała? Co sobie planujesz? Po co hodować akurat mnie?

Pytanie bez odpowiedzi. Świat nie jest bytem rozumnym w ludzkim pojęciu. A ja uważam za bardzo zabawne zarówno, jeśli dane mi będzie opowiedzieć więcej, jak i to, jeśli zamilknę.

"Puste diabły", moja nowa książka, to fajna rzecz. Dojrzała, klarowna, jasna w przekazie, a jednocześnie żartobliwa, momentami groteskowa. Przy życiu branym naokoło nazbyt poważnie można się tylko z tego wszystkiego pośmiać, odrobinę przestrzec, nie sposób przecież płynąć z nurtem. Tylko śnięte ryby to robią. A my jeszcze gramy w zielone.

"Puste diabły" zacierają granice między światem realnym a fikcją, autorem a postaciami, czytelnikiem a postacią główną, ale nie dajcie się zwieść.

Mam też skończoną młodzieżówkę i piszę do niej opowiadania. Dużo moich opowiadań siedzi w konkursach, w tworzonych antologiach. Część zleceń redaktorskich muszę odrzucać, przekazywać, jest ich za wiele. Dlaczego tak mi zależy na słowie, i innym zależy, by pozwolić mi mówić, lub też pokazać mi swoje słowa, dać je ujarzmić?

Jest we mnie ciemna otchłań. Ale ciemność to tylko brak fotonów. Rzeczy dopiero do pojęcia i nazwania. Przyszłość, która już istnieje, cała, tylko że w mroku. Trwa nieskończony akt poznania, łuskanie z przeszłości, interpretowanie teraźniejszości. Przeszłość wciąż się dzieje, razem z teraz i potem. Jedyny idealny wzór do pełnego rozczytania. Zawsze oświetlony. Zawsze widać cały.

Co mam ci opowiedzieć, świecie? Co mi tam chowasz w mroku, czego czasem dajesz mi przebłyski w trakcie burz?



Wrzesień


Lepiej nie zadawać takich pytań, bo można usłyszeć odpowiedź. Na przykład:

Chowam ci tam głębokie, ciemne, absurdalnie błękitne morze bólu. Nikt nie spostrzeże, że się topisz. Udławisz się nieznośnie słoną wodą. 

Opowiesz mi ten ból.




Komentarze

Popularne posty