Trupy i koszmary

Wydaje mi się, że kiedy coś tworzysz, powinieneś być bezwstydny. Dlatego filozofia jest przydatna artystom. To "współczesna postać bezwstydu" (Camus), "dynamit do rozsadzania empirii" (Elzenberg), "powinnością filozofii jest wyrażać to, co wielu chciałoby wyrazić, a nie może" (Wolniewicz), "w filozofii rzecz polega na tym, by zacząć od czegoś tak prostego, że wydaje się niewarte wypowiedzenia, a skończyć na czymś tak paradoksalnym, że nikt w to nie uwierzy" (Russel).
Problem w tym, że "ci, którym zdarzyło się prawdziwie poświęcić filozofii, nie zajmują się niczym innym jak umieraniem i śmiercią" (Platon). Stajesz się więc bezwstydnym żywym trupem, zwiastunem burz, a najlepsze jest to, że ludzie tego chcą, z ulgą przyjmując fakt, że skoro ty taki jesteś, oni nie muszą: wszystko im opowiesz.


Zmagasz się więc ze światem, ze zbiorową i własną pamięcią. Obnażasz i przetwarzasz.

A przecież to jest tak dziwne, jak działa pamięć.

Wydaje mi się, że w kółko opowiadam ten sam koszmar, który przyśnił mi się, gdy byłam dzieckiem. Na tysiąc sposobów. Wydaje mi się, że ten sen spełnił się, gdy dorosłam, i teraz opowiadam go inaczej. Ale to wciąż ta sama wizja. I jeszcze ma mi wiele do powiedzenia.
Pytanie, czy to zniosę.
Jest coś dziwnego w byciu kimś, kto się obnaża. Tak jakby specjalnie był doświadczany. Miej o czym pisać, pisarzyno. Przyjmij nową ranę. Musisz krwawić, pisarzyno. Musisz broczyć krwią.

Oglądam swoją pamięć poprzez moje teksty. Oglądam, jak przeobraża rzeczywistość, jak kreuje światy, by zmieniać zapisy i obrazy. By odmieniać to, co niezmienne. Tworzy szokujące opowieści, za nic ma jakiekolwiek granice i umowne niemożliwości.
Wydaje mi się, że po setkach tekstów wiem, czym był tamten sen, którego potem całe życie się bałam.
Dziwnie jest zaakceptować, że podział czasu to złudzenie. W wieku pięciu czy sześciu lat mogłam wyśnić rzeczy, które stały się dwadzieścia lat później. Które wciąż się wydarzają.
Mogłam wyśnić to, co ma największe znaczenie. I nie uciec przed tym, mimo strachu.

Jak żyć w przyjaźni z koszmarami, które muszą się spełnić? Jak żyć w przyjaźni z czasem, który jest iluzją?
Zapamiętywać przeżywanie na sposób jak najbardziej żywy, plastyczny... po czym pozwolić wspomnieniom na śmierć. Wspomnienie musi umrzeć, by zacząć wypuszczać spomiędzy swoich kości kwiaty. Jest tylko i aż pożywką.



Tak jak i ty sam. Pożywka. Sobie też musisz pozwolić umrzeć. Twoja śmierć była, jest i będzie. Teraz i zawsze. A ty przeżywasz. Wspominasz. Śnisz.
W trakcie.
Samo przeżywanie, bez śmierci, nie przyniesie czegoś podobnego do tego, co mnie przepełnia. Ta żywość, plastyczność, moc i wielość przeżyć oraz wspomnień, które następnie muszą zostać zamordowane i przekształcone, wiąże się z bólem. Pewnie więc dlatego ludzie wzdragają się przed akceptacją martwoty. Przed hodowlą światów na trupach. Przed swoim trupem.
A przecież z sytuacji granicznych rodzą się najlepsze przeobrażenia świata. Można ciągle być w sytuacji granicznej, zdawać sobie sprawę z przebywania w stanie kota Schrödingera. Można to wytrzymać.
Często ostatnio skarżę się, że naprawdę jestem przemęczona. Na dobrą sprawę mam trzy prace. Ale tak naprawdę nie one mnie męczą; zawsze byłam wielozadaniowa. Wykańcza mnie intensywność pojmowania, przeżywania i twórczych trybów ostrej jak brzytwa pamięci. I dochodzenie do perfekcji: moja pamięć potrafi przetwarzać wspomnienia zdarzeń, które jeszcze nie miały miejsca.
To dobre zmęczenie. Każdy materiał ulega zmęczeniu. To cecha przeobrażeń.
Cecha rozkładu.

Naprawdę dziwne, jak działa pamięć. Ma tę samą właściwość, co dar Max w Life is Strange. Tylko nie możemy jej w pełni doświadczyć przez punktową perspektywę.
Jeszcze.
Ale zawsze możemy sobie wyobrazić.



Sen, gdy miałam pięć lat. Noc kilkanaście lat później. Książka napisana dwadzieścia dwa lata później. Słowa oddalone w czasie i przestrzeni, które splatają się w całość, we wzór.
W klątwę.
Musisz krwawić, pisarzyno. Nikt cię nie ocali.
Za każdym razem, gdy myślisz, że ją pokonasz, okazuje się większa. Głębsza. Wychodzi do ciebie z ust i rąk, z cudzych żyć, z cudzych śmierci. Walcz, pisarzyno.
A my, kimkolwiek jesteśmy, spróbujemy cię zabić.

Max, która wciąż i wciąż cofała czas, próbując kogoś uratować. Aż wywołała... f*ck, Burzę. Dziwne, że zagrałam w to dopiero teraz. Polecam wam, tak właśnie powinno się tworzyć fabuły, zamknięte i powiązane od początku do końca.

Spróbujemy cię zabić. Pokażemy ci coś najgorszego i każemy przełknąć jak łyk piwa.
Wspomnienie, które nie umiera, bo jest teraźniejszością, przyszłością i przeszłością.
Ale co się przejmujesz. Przecież i tak już od dawna nie żyjesz. Od początku, czyż nie?

            Las jest peleryną niewidką, pióro czarną różdżką, obrączka kamieniem wskrzeszenia.




Nowa książka, o której pisałam wcześniej, a na jej okładce obrączka, o której wspominam powyżej:


Zapraszam do lektury. Porównywarka cen tutaj.


Absolutnie nie mogę się doczekać oddania wydawnictwu słowiańskiej obyczajówki, którą teraz dopieszczam. Jestem nią całkowicie pochłonięta, przypomina to wręcz chorobę, umysłową gorączkę, i to najlepszy objaw. 
A teraz polecam powyższą książkę, skończoną, dopieszczoną, wydaną na dniach, stworzoną w jedynych w swoich rodzaju okolicznościach, o których pisałam tu przez dwa ostatnie lata  po zaginięciu i śmierci bliskiej osoby. 
Polecam światy, które zniszczył Burza. Książka nie jest smutna, znajdziecie w niej mnóstwo rzeczy, które mają szansę rozbawić, zachwycić, rozrysować w wyobraźni fantastyczne krajobrazy. I cieszę się, że jest. Z czystym sercem mogę ją wam oddać.

Komentarze

Popularne posty