serce Kosogłosa
Kuzynka wcisnęła mi Igrzyska Śmierci do czytania. Znalazłam tam tysiąc nielogiczności, błędy i najróżniejsze idiotyczności. Ale czytałam, sama nie wiem, po co. Nieciekawą pierwszą część, średnio ciekawą drugą, aż przyszła pora na trzecią. I w pewnym momencie wersy Kosogłosa zaczęły zaciskać mi się na gardle, wdzierać w żyły i otępiać umysł. Kiedy na chwilę odłożyłam książkę i położyłam się, patrząc w sufit, przez ciężką ciszę przedarła się cierpka świadomość. Główna bohaterka czuje i opowiada o tym, czego ja od miesięcy, od lat nie potrafię nazwać. Finał serii dla nastolatków okazuje się sztyletem, którym wreszcie rozkroiłam tytanowy kokon serca, żeby sprawdzić, cóż tam się wyprawia. A tam tkwi taki sam ochłap mięsa, jak ten, którym autorka obdarzyła Katniss. Ukrywa dokładnie to samo - coś, co rozdarło komory i aorty. Osobny Wszechświat, wielokrotnie zniszczony, rozkradziony, zbrukany przez demony i porzucony przez właściciela. Wszechświat bez stwórcy, który odszedł, nim jego twór otworzył oczy. Ktoś niezdarnie, ale z miłością próbuje się nim opiekować. Gdzieś w tle kosogłos nuci:
już ci więcej nie uwierzę
iskiereczko mała
najpierw błyśniesz, potem zgaśniesz
ot, i bajka cała
A ktoś nieokreślony, o rozmytych kształtach mówi: I tak, moi drodzy, umiera rewolucja.
Nic nie potrafię na to odpowiedzieć. Nie jestem mówczynią. Mój chłopak gada za mnie, rozmawia przez telefon, odpowiada na pytania. On jest tym, który zjednuje ludzi, kiedy ja milczę. Moje życzenie się spełniło, nie zostanę lemowskim kaznodzieją nicości, bo staję się niema. Odzywam się tylko w obronie słabszych albo kiedy nadarza się okazja przytoczyć jakiś dowód na beznadzieję rasy ludzkiej, wsparty filozofią albo Lemem. Powoli tracę chęć wyrażania się, bo nie dostrzegam nigdzie rozmówców. Pisanie jest rodzajem prostytucji, obdartym z intymności, dostępnym dla każdego, kto ma ochotę brać. Słowo pisane stanowi pospolitą kurtyzanę, niektórzy tylko potrafią ubrać ją w lepsze szmaty i sprzedać za większe pieniądze. Słowa mówione, przeznaczone dla tłumu, są tak samo okaleczone. Tylko mówienie do kogoś, słowa skierowane do konkretnej osoby, bez poklasku, bez świadków, bez śladu, to rzecz naprawdę wartościowa. Nie umiem trwonić tak cennej rzeczy, więc najczęściej milczę. Odczuwam ogromną niechęć do odzywania się do kogoś, wstręt do artykulacji słów przeznaczonych dla jednej osoby. Kiedy zmusza się mnie do rozmowy, to tak jakby ktoś wyciągał paluch w kierunku mojego świeżego tatuażu. Spuchniętej, zajebiście bolesnej rany, która dopiero zamienia się w coś ładnego, przeznaczonego wyłącznie do oglądania. To zabawne, że wszyscy zawsze chcą dotykać tatuażu. A mnie odstręcza nawet podawanie ręki.
Jestem nieprzystosowana. I nie chcę już tego zmienić - wszelkie próby kończą się marnowaniem czasu. Roztrwoniłam tak całe lata, szukając akceptacji i przemiany. Przyniosło to tylko nadwyrężenie organów, odpowiedzialnych za rozkład pewnych substancji.
Co ja takiego pisałam dwa lata temu, gdy już wtedy układałam serce do snu?
zerwaną przez wiatr
nikt już jej nie pojmie
smukłym masztem
złamanym, opartym czubkiem o wrak
który go wykarmił
jestem zawodem jeńca
co nie ujrzał gwiazd
po wypuszczeniu z niewoli
zmarnowanym startem
gdy ulewny deszcz
zmywa linię mety
nie błagam o litość
nie należy mi się
nie proszę o czas
ciemnieje mi w oczach
lecz ratunek daj
komuś potrzebującemu
nie chcę już nic znaczyć
nie nadawaj nazw
temu, co się dzieje
nie szarp się i nie płacz
nie usłyszą cię
twoi przyjaciele
jestem tylko ja
kładę cię już spać
tutaj, w tym popiele
jeśli chcesz śnić, śnij
to nie moje sny
nie moje pragnienie
zostaw mnie tu i
nie budź mi się już
przestań być brzemieniem
obiecuję, że
już nie ockniesz się
złączysz z nieistnieniem
jeśli wiedzieć chcesz
czy to drugie też
czeka ten sam los
ono dawno śpi
nie śni mu się nic
to tylko wspomnienie
jestem kapitanem
tratwy w morzu piasku
uśmiecham się do burzy
wciska mi się w nos
szarobury proch
śpisz już, mam nadzieję
*
W moim lesie pojawił się daniel, bardzo młody. Musiał uciec z hodowli, bo nie boi się ludzi ani samochodów. Jest sam. Krąży po mojej łące, drodze, znalazłam miejsce, w którym sypia w lesie. Przychodzę do niego, mówię łagodnie, robię mu zdjęcia. Nie naruszam przestrzeni, którą wyznacza. Odzywa się w nim nieufna natura, jedyna, która może pomóc przeżyć. Codziennie muszę sprawdzić, czy jeszcze jest, czy nic mu się nie stało. Mój chłopak dzwonił po hodowcach, ale chyba nikogo nie obchodzi mały uciekinier. Wygląda wyjątkowo smutno przy tłumnych stadach saren, które żyją koło mojego domu. Jest piękny, białobrązowy w cętki. Ma oczy, które kojarzą mi się z Kleopatrą. Chciałabym za wszelką cenę pomóc mu przetrwać. Obawiam się, że skazano go na los, który dobrze znam. Los, w którym ratuje tylko własny upór. I przychylność dobrych ludzi.
Gdzie twoja pewność, wilczyco, gdzie twoja siła? Nie wiem, nie mam czasu jej szukać. Ostatni raz siedziała na skraju ogrodu. Idź z nią pogadać, jak chcesz. Tylko po co? Przyjdzie sama, jeśli zajdzie potrzeba. Stanowię wojowniczkę, bo tak trzeba, a nie, bo chcę. Nie jestem słaba, tylko ludzki świat tak odstręczający, że czuję ostatnio niemy, bierny opór przed jego ratowaniem. Najchętniej siedziałabym całymi dniami na ambonie, z bezglutenowym piwem, robiąc zdjęcia ptakom i sarnom. Ale i tak codziennie robię to, co należy. Najlepiej, jak można. Tak da się żyć. Kiedyś myślałam, że oddam serce wielkiej sprawie. Ratowaniu życia, krzewieniu moralności, sprawiedliwości. Oddam je człowiekowi. Profesji. Naturze. Spokojowi. Wspomnieniom. Śmierci. Nic z tego. Mogę wiele odmienić, zniszczyć albo naprawić. Ale nie ma rzeczy ani człowieka, który by mnie posiadał, nie ma przeznaczenia, które wskazałabym i powiedziała: po to się urodziłam. Jest tylko odludna ziemia, której nigdy nie opuszczę i samotne serce, którego nigdy nie oddam. To serce toleruje tylko inną samotność obok, a co do niej dokonałam już wyboru. Nie ma tutaj miejsca na nic i nikogo więcej, prócz zgrai psów i kotów. Mój Wszechświat nigdy już nie zostanie otwarty.
Mam serce Kosogłosa.
Mam serce Kosogłosa.
Komentarze
Prześlij komentarz