Nagini i duch czarownic

Widzę tą scenę. Zarówno z książki, odgrywaną w wyobraźni, jak i z bajki oraz filmu. Widzę ją tak, jak Harry patrzył oczami węża. "Ja jestem wężem".
Ale scena pochodzi z Władcy Pierścieni, nie z Pottera. Jestem Frodem. Stoję na brzegu wzburzonej rzeki. Po drugiej stronie Dziewięciu. Mówię im: Wracajcie. Wracajcie do Mordoru. Nic wam nie dam. A oni śmieją się pobłażliwie i odpowiadają: Chodź, zabierzemy cię ze sobą! I kopyta ich koni zagłębiają się w nurcie rzeki.

Nie boję się niczego, co nadchodzi. Nie można mnie pokonać ani zniewolić, nie boję się śmiesznych ideologów czy ich bożków. Nie boję się natury, naturalnych konsekwencji życia, które tak wielu próbuje przekłamać, a inni robią z nich niewłaściwą broń, chcąc zwalczyć rozum. Jestem wolna i już nigdy nikt mi tego nie odbierze. Jestem zwycięzcą. 
Problem tkwi w innych, z którymi łączy mnie nadwrażliwe współodczuwanie. Wielu jest zniewolonych. Ich krzywda mnie rani. Nie czuję się zwycięzcą. 
Nie boję się śmierci. Śmierć to czilałt, wreszcie koniec odczuć i trosk. Natura odkryła przede mną wszystkie sekrety. Ale boję się o los żywych, którym martwy nie może już pomóc.

Czasem nie włączam telewizji ani nie przeglądam Internetu przez tydzień. Siedzę w swojej idylli i wierzę, że świat jest tak piękny, jak kilometry pustych łąk, pól i lasów. Zapominam, troska mnie opuszcza. Ale potem narasta niepokój związany z powrotem do aktualizacji informacji z ludzkiej rzeczywistości.
Bywa, że pięć minut na mojej tablicy na fejsie potrafi wpędzić w depresję. Mam polajkowane mnóstwo stron w stylu Centrum Praw Kobiet, Dlaczego lepiej być ateistą, Nie lubię PiSu, Etyka w szkole, Tajemnica wiary: auta i dolary, Piknik na skraju głupoty itp. Te strony dostarczają codziennie masy artykułów odnośnie wydarzeń w kraju i na świecie. W tonie już dawno zamordowanego, ale wciąż jeszcze podrygującego pośmiertnymi drgawkami niedowierzania, że tyle wokół uciśnienia, manipulacji, pogardy, łamania praw, nieposzanowania drugiego człowieka, przestarzałych, szkodliwych stereotypów. Mam codziennie przegląd artykułów z Newsweeka, Wirtualnej, Polityki, Wyborczej, Frondy itd., od których włos jeży się na racjonalnej, otwartej głowie. I zauważyłam, że lepiej codziennie to przyswajać, nigdy nie uciekać. Nie przerywać nieustannego potoku pomyj z ludzkich głów, którymi próbują kształtować rzeczywistość. Dlatego odcięcie zdarza mi się coraz rzadziej. Dzień w dzień z uporem sprawdzam, jaką nową odsłonę szpetoty i głupoty fundują spaczone ludzkie umysły. Utrzymuje się we mnie odporność. Uśmiecham się już, a nie wkurzam, gdy czytam o ludzkiej głupocie. Nie rozpaczam, gdy czytam o nieszczęściu, jakie ludzie gotują ludziom - zacinam się w sobie, dopisuję punkty do rzeczy, którą należałoby naprawić. Czasem zapisuję imiona pokrzywdzonych, żeby ich problemy były bardziej żywe.
Manika, obrzezana dziewczyna, jedna ze stu trzydziestu milionów.
Antek, dziecko z in vitro, któremu wmawiają, że jest gorsze.
Patrycja, koleś zadźgał ją nożem, policja nie reagowała, gdy przerażona się do nich zgłaszała.
Marcin, miły chłopiec, któremu dzieci głęboko wierzących katolików załamały życie w szkole za to, że jego ojcu nie podobały się modlitwy przed każdą lekcją. Niby-uduchowione darły się za nim wy***** skur******, diabelski pomiocie, oczywiście wedle chrześcijańskiego miłosierdzia.
Ania, dziewczynka, której rodzice nie ochrzcili, a pani katechetka wmówiła, że pójdzie do piekła.
Iga, bestialsko zgwałcona dziewczyna, której odmówiono aborcji. Powiesiła się.
Carmen, skazano ją na trzydzieści lat więzienia za poronienie w Salwatorze. Zgwałcono ją bezkarnie, miała komplikacje w ciąży, za poronienie wsadzono ją do paki.
Czytam, zapisuję, nucę Linoskoczka Skubasa. W tym tygodniu złożyłam papiery na doktorat. W tym tygodniu zamykam główny koncept Dzikiej Książki. Nawiązałam bezpośredni kontakt ze stowarzyszeniem na rzecz kobiet. W tym tygodniu...

Brodzę po wodzie, stoję w niej aż po pas 
Gdy się odwracam, wieje mi prosto w twarz 
Skulony gonię, karmię się wiarą, że 
Prąd mnie poniesie w końcu tam, dokąd chcę


I płynę, płynę jak falą niesiony liść

Unoszę się jak ponad szosą przydrożny pył...

Czuję, jakby trawiła mnie choroba zmieniająca w ducha, zjawę. Przestaję być rzeczywista. Przenika przeze mnie wszystko. Wzięłam dziś do ręki list, którego nie czytałam od lat. Właśnie dziś, bo tego dnia dotarł do mnie sens dawno temu spisanych słów. Oto fragment:


(...) Kiedyś to zrozumiesz. Może będziesz mieć siedemdziesiąt lat, a może dwadzieścia parę. Zobaczysz to. Stanie przed tobą jak żywy człowiek. Zrozumienie. Moje słowa, które uważałaś tyle czasu za takie krzywdzące. Moje uczynki. To, dlaczego taka jesteś. Dlaczego nigdy nie zaznasz ukojenia, bo tylko jedno przyniesie ci ulgę. Nigdy nie pozwoliłem ci poczuć ulgi. Dopiero gdy zrozumiesz, kim jesteś, wybaczysz mi. Ale to niczego nie zmieni. Ulga nie przyjdzie aż do końca, bo przeznaczone ci jest nieustannie czuć(...)

*

Jest słowo, którego wciąż nie potrafię wobec siebie użyć. Używam go w książkach, ciągle skazuję kogoś na to miano, na ten los. Ale wciąż nie potrafię przyznać, że ja jestem kimś takim. Choć dawno już każdy powinien się domyśleć. I jeszcze czas jakiś tego słowa nie użyję. Spodobało mi się za to ostatnio pewne określenie.

"W umysłach współczesnych kobiet odradza się duch czarownic." Tak brzmi tytuł artykułu w Wysokich Obcasach, a raczej wywiad z Wojciechem Eichelbergerem.


Czarownica, czyli osoba wolna? 


Wolna, bo myśli inaczej, jest niekonformistyczna, buntuje się, nie musi kupować leków w aptece, leczyć się w szpitalach, nawet posyłać dzieci do szkoły. Czerpie z tylko sobie znanej mądrości, intuicji i szczególnego kontaktu z przyrodą, nie słucha bożych pośredników, kwestionuje patriarchalne dogmaty religijne, walczy o prawo do wolności reprodukcyjnej. Czarownice palono na stosie m.in. za to, że pomagały usuwać niechcianą ciążę czy jej zapobiegać. 
(...)
Cała historia czarownic jest bardzo silnym obciążeniem w psychice wielu kobiet. Nawet nie uświadamiamy sobie, jak silnym. Spotykam się z tym w terapii i w życiu. Palenie czarownic trwało 300 lat! Ponoć zginęło około dwóch milionów kobiet. To w nowożytnej historii Europy zbrodnia bez precedensu. Rozciągnięta na wiele pokoleń eksterminacja ludzi zabijanych za płeć i przekonania. Czym to się różni od zabijania za przynależność do napiętnowanej rasy i religii? Istnieje coś takiego jak zbiorowa podświadomość grup np. tej samej płci, rasy, wieku. Skutki stosów są analogiczne do transgeneracyjnych psychicznych konsekwencji zagłady Żydów. Potomkowie ofiar nadal doświadczają psychicznych skutków Holocaustu. Potworne doświadczenie kobiet traktowanych jak śmieci, które wypalano żywym ogniem, tworzy do dziś w ich psychice ogromną barierę lękową. Boją się porwać na pełną autonomię, na całkowitą wolność.


Może i one (pozostałe kobiety) jeszcze się boją, ale na pewno nie ja. Pamiętam, że z całego Dragon Age najbardziej urzekła mnie Morrigan. Dziś, trzy części później nadal jest dla mnie postacią tak doskonałą, że mam ją na ramieniu jako czwarty tatuaż i od dawna używam wobec siebie określenia, którym obdarzano ją i Flemeth - "wiedźma z Głuszy". 
Wilczyca, wiedźma z Głuszy. Otoczona kotami, psami, ptakami i przyrodą, włócząca się samotnie po lasach, lecząca ziołami, nie uznająca tabu, doskonale zaznajomiona z ezoteryką, filozofka, absolutnie samodzielna i autonomiczna jednostka walcząca o równość i wolność. Nigdy nie kreowałam się na kogoś takiego. Po prostu taka jestem. Skąd to się bierze? Jak rozdaje się role przy narodzinach? Czy to tylko przypadek? Jeśli każdego człowieka uznać za sumę przypadków, to wszyscy jesteśmy chodzącymi cudami. Współczynnik prawdopodobieństwa, że powstaniemy tacy, a nie inni, przy ilości przypadków, które doprowadzają do naszego zaistnienia - to zero i wiele zer po przecinku, nim postawi się tam jakąś stosowną liczbę. Ale nie wiem, czy patrzenie na siebie jak na cud może być jakkolwiek pomocne w życiu. Mnie zmusza do nieustannej pracy. Ja podobno nie potrafię odpoczywać. Nie wiem, nie zależy mi. Życie jest za krótkie i za wiele mam możliwości, by marnować czas na odpoczynek.

Najpiękniejsza rzecz świata. Conatus, pragnienie zachowania własnego istnienia. Każdy to ma. Lecz jak określić conatus, które napędza chęć wykorzystania cudu, jakim sam jesteś?

Byłam na Nocy Synagog, o żydowskich kobietach. Słyszałam koncert kobiet, które pierwszy raz grały poza granicami Izraela. W ich muzyce zdecydowanie był dziki, choć łagodny, nieokiełznany żadnym spaczeniem współczesnego kiczu czar.

Dobrze kolekcjonować czary. Po co wierzyć w cokolwiek innego niż Smoki i Czarownice?
Tori Amos - Siren

Komentarze

Popularne posty