opowieść dla Wilka

Kocham cały świat, każdą żywą istotę. Niezależnie od tego, jakie zachowanie zapisała w niej natura, jakie poglądy wyuczyła ideologia. Nienawidzę natury agresji i ideologii wojny, ale nie ma to nic wspólnego z nienawiścią do stworzeń przez nie opanowanych.
Dziś święto miłości. A ja mam coś do opowiedzenia.




Zawsze na niego patrzyłam. Wiecie, o co chodzi? Bo ja nie patrzę, spoglądam przez ludzi jak przez szyby i tafle wody. Nie widzę nikogo. Słucham połowicznie. Tkwię zbyt głęboko w sobie.

Ale jego widziałam. Lubiłam na niego patrzyć niezależnie, kto i jak łamał mi właśnie serce. Latami wikłałam się w znajomości, w które chciałam dać wszystko, lecz nikt nie był gotów tyle wziąć. 

Przez wiele lat permanentnej samotności, siedząc weekendami przy kuflu piwa, gapiłam się na jego twarz i ręce. To było przyjemne. Jak obserwacja dzikiego zwierzęcia na łonie natury. Nawet nie myślisz, żeby mieć wilka w domu, ale popatrzeć - czemu nie. Nie przyszło mi do głowy, że kiedyś będę zasypiać mu na ramieniu. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że sama jestem wilczycą. Tkwiłam wśród psów, lecz do nich nie pasowałam i zdawało mi się, że jestem przez to wybrakowana. To zagubienie niszczyło mnie, a nawet próbowało zabić. Na całym etapie odnajdywania własnej tożsamości, a więc prób ocalenia siebie, zawsze jednak widziałam w nim wilka. Nie miałam jeszcze pojęcia, co to za gatunek, ani tym bardziej, że do niego przynależę.

Początek 2014 roku był okresem druzgocącej porażki. W 2013 roku odnalazłam wreszcie swoją tożsamość - metaforycznego wilka w sercu. Dlatego powstał ten blog, by sławić ukrytą w ludzkim sercu wilczą godność i wolność. Niedługo potem zdało mi się, że znalazłam drugiego przedstawiciela mojego gatunku. To był ktoś, kto zaraził mnie urbexem, dobry chłopiec z czystym sercem. Otworzyłam się dużo bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Czułam, że robię pełen nadziei zryw wynikający z pragnienia wielkich, pięknych przeżyć. Wreszcie zrozumiałam, kim jestem i czego chcę. Co może dać mi szczęście. Przestałam odrzucać własną niezwykłość, wręcz starać się ją zniszczyć, by pasować. Po kilku latach stronienia od swojej natury i zbliżeń, nastąpił przełom. Zrobiłam jednak błąd, podając tę niezwykłość na tacy domniemanemu, wilczemu szczeniakowi.

To był ktoś, kto chciał mnie unieść, ale ciężar by go zmiażdżył. Początkowo próbował mnie przyjąć i zaszczepił we mnie nadzieje, ale finalnie wycofał się w znajome. Bez słowa.
Dziś nie mam mu tego za złe. Nie mam już za złe ludziom tchórzostwa. Ten świat nie chce wilków. Skundla wilki w psy. Ten chłopiec wrócił na bezpieczny łańcuch i nie mogę mieć o to do niego pretensji. 

Przebieg omawianych wydarzeń znaleźć można na tym blogu. W początkowych notkach, na jesieni 2013 roku widać wielkie nadzieje, a potem gorzką rozpacz. Podobnie w wierszach na Wilczych Tęsknotach. Przyrównywałam nadzieje, jakim dajemy powstać w miłości, do poroża kopalnego jelenia - wyginął, ponieważ było za ciężkie, zbyt okazałe. Jawiłam się sobie czymś z ogromnym porożem, którym ryje ziemię wokół, miotając się w agonii, bo nie może się ruszyć. Rozpaczliwie chciałam je odciąć, a potem okazało się, że to poroże samo obumarło. Nadzieje odeszły. Mogłam iść. Z tym też początkowo trudno sobie poradzić.

"Widzę wokół siebie pijane serca. Pijane od sfermentowanych nadziei. Niektóre są już zupełnie strute, bo nadzieje w nich zgniły. Widzę, jak moi znajomi toczą błędnym wzrokiem wokół. Świat zdaje się tańcem pijanych serc. I co zrobić? Przecież nie można odebrać nadziei, ona jest ostatnia, nietykalna, jeśli umrze, człowiek rozpada się jak domek z kart. I co, mam to z nimi celebrować, dołączyć do tego chwiejnego tańca, niczym chocholego? Zrobimy sobie z moich rogów coś na wzór miotły i pobawimy się w mietlorza, hej."



"Nie ma śniegu, nie widać krwi, wciska się w piach. Wszystko zamilkło. Wilczyca leży bez ruchu, ma szeroko otwarte oczy. Nie potrafi pogodzić się z tym, że rany nie są śmiertelne, że nadzieje są złamane, ciężkie poroże ułamane przy samej czaszce. Może wstać. Musi wstać i żyć. To Cathy z Wichrowych Wzgórz krzyczała: Nie mogę żyć bez mojego życia! Nie mogę żyć bez mojej duszy!Ale życie nie jest powieścią, nikt tu nie umrze z miłości. A byłoby tak rozkosznie. Ale wilki tak nie kończą. 

Postrzelony wilk może co najwyżej powtórzyć za Herling-Grudzińskim: Boże, daj mi samotność, bo nienawidzę ludzi i wynieść się tam, gdzie żaden biedny, słaby człowieczek nie dotrze. Tak robią wilki. To psy szukają łaski i zdychają przywiązane do domów, w których się ich nie kocha."



"krótki wiersz o początkach w branży wędliniarskiej" 
(nagrodzony w konkursie Stella Polaris)



moje miłości się bawią
w "hopki"
która się szybciej
wydynda


w sercu mam wyprzedaż 

zgorzknienia
za manekiny robią
wisielce

i ciągle jakiś
wędliniarz
myli mi serce
z rzeźnią

aż w końcu mówię
"pal licho"
otwieram serce i piszę:
sklep mięsny



"refleksja nad obrzydliwością miłości"


moje pijane serce
śpi z głową na krawężniku
stary człowiek przykrył je gazetą

aorty tkwią w wymiocinach
przedsionki usmarowane kałem 
strumień czerwonego moczu sunie po bruku 

spazmatyczne skurcze 
głuche dudnienie o chodnik 
jakieś dziecko woła: patrz, ryba! 

nad ranem 
zaspana kobieta wciska miotłą 
moje serce w ściekową kratkę


Byłam w konkretnej rozsypce. Ludzie mówią w takich stanach, że to ostatni raz. Kiedy boli zarzekasz się, że nigdy więcej. Z czasem zapominasz o bólu i próbujesz znowu. Prawda stara jak świat, dzięki której człowiek nie stoi w miejscu. A której ja próbowałam uporczywie zaprzeczyć.

Stanowię uparte, dobrze nastrojone na siebie stworzenie, które za wszelką cenę pragnie siebie zachować. Tym bardziej, im jest to trudniejsze. Bo uważa, że może dać coś dobrego światu, a tym samym zasługuje na ocalenie.
Całe życie szukania miłości unieszczęśliwiało. Wspierało poczucie braku przynależności do psów. Jednocześnie zakłócało rozwój i oddalało od uświadomienia sobie swojej wilczej tożsamości. Szukałam czyiś oczu, w których zobaczę własne odbicie, lecz albo mnie odganiano, albo oczy te okazywały się mętne i zasnute mgłą.
Gdy po tygodniach ochłonęłam, zrobiłam zimny bilans i podjęłam decyzję, która wyglądała na najlepszą dla mojego conatus

"Odkryliście to, czemu wilczyca oczywiście wiecznie przeczyła. Jest słaba. Była silna, gdy miała swoją watahę i samca alfa. Mogła wszystko. A gdy jest sama, byle pies ją gryzie do mięsa, a nawet do kości. DLATEGO siedzi w samotni. Czysta reakcja obronna conatus. Pobuduje schrony, dołoży trochę tytanowych elementów. Wilczyca mówiła kiedyś do wilka, że z taką wrażliwością, to on albo się sku*wi, albo zostanie złamany. Wilczyca ma jeszcze większą wrażliwość, dlatego dotknęło ją i jedno, i drugie. Złamano ją, a teraz się sku*wia. Tak was dziwi słabość? To nie zdziwcie się temu, co wychynie z samotni. Będzie można o tym stworzeniu powiedzieć wszystko, ale nie, że jest słabe.

Nadchodzi noc i zaczyna się moja warta."


Brzmiało to złowróżbnie, wyglądało na zacięcie się w sobie, regres, a jednak zaowocowało zupełnie czym innym.

"Czym jest przebaczenie?
Moment przebaczenia to chwila, w której zgnębione, uwieszone na grubym łańcuchu stworzenie uświadamia sobie, że nie jest psem, a wilkiem. Że jest wolne, a zniewalało się tylko poczuciem winy i pokrzywdzenia. W momencie przebaczenia ciężki łańcuch rozwiewa się jak dym. I dzika knieja zyskuje mieszkańca.
Czym jest przebaczenie? Przebaczają tylko silni. W dzikiej kniei trzeba walczyć o byt z drapieżnikami, warunkami i bandami kłusowników. Słabi zostają przy bezpiecznych budach, karmiąc się znajomymi fastfoodami żalu, smutku, rozpaczy, złości, bezradności. Mówi się, że przebaczenie to najdoskonalsza zemsta. Jedyna, która nie powoduje następnych krzywd. Ja mówię, że przebaczenie to najpiękniejsza zemsta świata."

Takie poradzenie sobie z sytuacją sprawiło, że o wiele łatwiej było mi się podnieść i odnaleźć własne powołanie. Moje wygrzebanie się z nędzy miało jednak związek przede wszystkim z decyzją, że już nie szukam, nie otwieram się, że mogę żyć bez miłości do mężczyzny. Prawdopodobnie mówi tak każda ze złamanym sercem. Ale ja zrezygnowałam w zimny i stanowczy sposób, bo tylko taki mógł mnie ocalić. Bardzo mocno się tego trzymałam. Zresztą, przed tą porażką kilka lat żyłam samotna, nie otwierając się na nic, co nie wyglądało na naprawdę wartościowe. Spowodowały to zdarzenia związane z moją dawną watahą. Trauma tego, kto ocalał, trudna jest do opisania, choć próbowałam o niej opowiedzieć w pierwszych notkach. Kilka razy dopuszczałam kogoś, ale na ogromny dystans. Każdy był zbyt słaby, by podjąć ze mną wielką podróż ku upiększeniu świata. Bo czegóż innego może chcieć ocalały, który ujrzał szpetotę i się na nią wyczulił? Tym bardziej można sobie wyobrazić rozczarowanie, jakie spotkało mnie, gdy po latach dostrzegłam w kimś potencjał, podjęłam próbę i dostałam dotkliwy cios. I wysiłek, z jakim otrząsnęłam się z tego, podejmując decyzję, że to naprawdę koniec. 
Dla mnie był to trochę koniec świata. Przeczytałam w życiu setki książek, przyglądałam się małżeństwom, parom. Ludziom, którzy w wielkiej mierze byli nieszczęśliwi i zdecydowali się na półśrodki. Miałam okazję widzieć także tę garstkę par, które były doskonale dobrane. Udało im się coś arcytrudnego, opiewanego w sztuce od zarania dziejów. Zawsze wiedziałam, że potrafiłabym stworzyć mityczną, uświęconą w poematach symbiozę dusz i ciał. Ale widząc, jak poszukiwania Drugiego zdążyły mnie zniszczyć - naprawdę postanowiłam z tego zrezygnować i obrosnąć w siłę samodzielności.

To przeświadczenie można odnaleźć w zdjęciach, z których wyzierała pewna bezczelna pewność siebie i niezachwiane poczucie siły. Nie tylko z omawianego okresu, ale i wcześniejszych. Można też znaleźć w wierszach. Niżej widnieje próbka.

Zapamiętaj sobie w tym momencie starą prawdę, w którą ja nigdy nie wierzyłam: właśnie wtedy, gdy stwierdzasz, że jej nie potrzebujesz i przestajesz szukać - miłość przychodzi.

Kiedy przestałam się skupiać na pojedynczych uczuciach, zapałałam o wiele większą miłością do wszystkiego. Po odnalezieniu siebie odszukałam własne powołanie. Nadal szarpała mną przeszłość, w której próbowałam zagłuszyć własną naturę. Często z ciemności wyłaniały się zachłanne szpony. Czasem łapały mnie bardzo mocno, a moja świeżo odnaleziona tożsamość trzęsła się i łamała. Ale nie pozwoliłam jej się rozpaść. To była najcenniejsza rzecz świata. Wolność i godność, którą nazywam wilczą, lecz oczywiście chodzi o tę głęboko ludzką. Używam najbardziej plastycznej metafory, jaką udało mi się znaleźć. Wyzwoliłam się ostatecznie spod narzucanych tęsknot, ideologii, wiar. Odnalazłam niczym nie splamioną moralność wywodzącą się z głębi czystego serca. To pozwalało mi niezwykle produktywnie egzystować, choć mnie nie uszczęśliwiało. Ale bez szczęścia można żyć i być pożytkiem dla świata. I ta świadomość przynosiła mi pewną pogodę. Zwłaszcza w połączeniu z faktem, z jakiego wyszłam bagna, gdy latami maltretowałam się za to, że nie pasuję do psów. Skupiłam się na dokończeniu magistra z etyki, napisaniu jak najlepiej pracy dyplomowej o Lemie, promocji książki, nowej twórczości, konkursach, projektach i blogach. Nauczyłam się grać na gitarze. Coraz zdrowiej żyłam, podkreśliłam figurę z Mel B, przemierzałam dziesiątki kilometrów rowerem po okolicy. Spędzałam długie godziny, chodząc z psami i kotami po lesie. Po wielkich polach. Wspinałam się na ambony, próbowałam podejść jak najbliżej saren, nim mnie zauważą. Dbałam o ludzi mimo różnic między nami.

"Towarzystwo innych, powrót do ludzi nie sprawdza się. Ludzie mnie rozczarowali. Nikt nie należy do mojego rodzaju. Jestem bardziej związana z naturą, niż z jakimkolwiek człowiekiem."

Byłam samotną wilczycą w wielkim, zrujnowanym królestwie. Znów podejmowałam katorżnicze zadania i wyprawy z jeszcze większym niż dotychczas uporem i satysfakcją robienia czegoś wielkiego. Czegoś, czego nie mogą się podjąć psy tkwiące na łańcuchach. Ale przede wszystkim musiałam prześwietlić, przeanalizować i zrozumieć własną tożsamość.

"Wilk ma tyle do zrobienia, tyle piękna do stworzenia, idei wolności do wyśpiewania w księżyc. Wilczyca ucieka w głąb królestwa, uważnie ogląda całą swoją ziemię, powoli rozmarzającą. A przystając gdzieś, gdzie nie dociera ani odrobina obrazów i dźwięków cywilizacji, na polach rozciągniętych po horyzont lub w środku swego wielkiego lasu może poczuć, jak wszystko spokojnie oddycha. To wilczycę uspokaja. Wytrzymuje czekanie.
Wilczyca nie widzi ugorów, nie czuje spalenizny, nic z tych rzeczy. Wiecie, dlaczego? Miłość jest pewną formą dzieciństwa, bo od nowa czyni nas zdolnymi do absolutnej fascynacji i prostej, głębokiej, niezachwianej wiary. (Y. Martel) Wilczyca nie próbuje już skupiać tej miłości na jednej istocie. Ogarnia nią wszystko, co żywe. To pozwala jej wracać z samotni do psów, szeptać tajemne melodie do wilków ukrytych w ich sercach. Tak głęboko, że ich nie dostrzega, ale w nie wierzy. 
Wiecie, każdego chciałabym zainspirować. Tylko, cholera, ciężko przekonywać ludzi do pokochania ich własnych, upiornych zamczysk w wielkich lasach ich dusz."


"Kiedy przekroczysz pewien próg niezależności, nie potrafisz już silnie z kimś się związać. Oddać komuś szczególne względy. Wilczyca jeszcze parę miesięcy temu próbowała na to postawić. Przecież to jest jakaś metoda, skoro tylu ludzi to uskutecznia. Skupia uczucia na jednej, kilku osobach i dzięki nim żyje. Ale nie, wilczyca okazała się ostatecznie kompletnie wolnym duchem. Nie ma wilków, okej, trudno. Wiele psów na dobrej drodze do uwolnienia się z łańcuchów i przywiązania jej potrzebuje, nie ma problemu, dostają wsparcie. Ale wilczyca jest czymś osobnym. Trochę jak urządzenie, do którego niczego nie można podpiąć."


"Wilczyca cierpi na nadmiar empatii. To chyba coś w rodzaju defektu, jak ten, który powoduje skłonności do zła. Jakieś jego przeciwieństwo. Oboje z Lemem mamy to samo zdanie na temat skłonności do zła – to jakaś wada, ułomność; zdrowa, rozumna psychika zdolna do zła nie jest. 
Wilczyca ma defekt odmiennego rodzaju. Nadmiar empatii zdaje się jakąś wadą fabryczną i to o wiele rzadszą, niż ta skłaniająca do zła. 
Obawiam się, że już wszystko rozumiem. Samotność wilczycy, tak przepełnionej dramatyczną empatią. Kontakt ze światem zewnętrznym jest zbyt intensywny. Cudze cierpienie potwornie rani, cudza radość i sukces niemożliwie zapala, jakby odpalał się zapalnik bomby. Jakby rodziła się gwiazda. Wilczyca zbyt mocno czuje innych. To tak, jakby miała wszystkie zmysły nadaktywne. Dlatego tak chłonie fikcję, a unika nadmiaru bodźców z realnego świata. Nie może słuchać reportaży z wojen i katastrof. Nie może słuchać wiadomości. Jedyna gazeta, jaką czasem przynosi w pysku, to Nowa Fantastyka. Nie może patrzeć na leżące zwłoki zwierząt na poboczach, chodzić na pogrzeby. Wielkie sukcesy powodują zbyt mocne impulsy, rozrywają ją. Fikcja natomiast karmi ją, lecz nie rani, bo w fikcji nikt nie cierpi NAPRAWDĘ. 
To nie choroba. Wilczyca przez lata wielokrotnie pytała specjalistów, zaczęła już jako szczeniak, bo miała to od urodzenia. To nie choroba, ale i nie dar. Sądzę, że to jakaś hybryda daru i przekleństwa. Jeden lekarz powiedział dwudziestoletniej wtedy wilczycy: Nigdy nie widziałem, by ktoś tak cierpiał. 
Empatia pcha wilczycę do spełniania najpiękniejszych instynktów i realizowania najbardziej godnych zdolności."

Miałam wielką ambicję zapolować na trudne, zwinne stworzenie, przemykające po wielkich połaciach ziemi niczyjej. Nazywałam to inaczej, mówiłam, że rodzi się jeden z moich wewnętrznych światów, wilcze szczenię. Porównywałam się do księżyca, o którym Lem pisał bodajże w Pamiętniku. Zmienił się w wielki, hermetyczny mózg, zamknięty na Wszechświat, tworzył ich za to w sobie całe mnóstwo. I właśnie jeden z nich miałam ujawnić. Chodziło o wydanie Pana Snów. Teraz jednak nazwijmy to polowaniem na mitycznego stwora, bo zdaje mi się o wiele lepszym porównaniem.

Teren nierówny, mglisty i tajemniczy. Walka w pojedynkę wyglądała na szaleństwo. Ciężko było znaleźć kogoś, kto podjąłby się zadania. Wyprawy na ten teren w większości były zawieszone, a w amatorów, którzy chcieli się tam zagłębiać, nikt nie inwestował. Wreszcie nawiązałam współpracę z pewną zgrają młodych, pełnych zapału wilczyc, które znały terytorium i potrafiły pieczołowicie zaplanować akcję oraz zapewnić wsparcie. Wykonanie leżało jednak nadal w mojej gestii.

Zawsze wszystko robiłam sama. Zawdzięczałam wszystko sobie. Chciałam to zmienić, żeby przekroczyć siebie, wychodzić do innych i tworzyć z nimi nawet, jeśli radykalnie się różniliśmy. Do współpracy zaprosiłam jego. Wilka z sąsiednich wrzosowisk, z którym od czasu do czasu zdarzało mi się wymieniać doświadczeniami. Był na tym świecie dłużej ode mnie i od o wiele dłuższego czasu doskonale zdawał sobie sprawę, kim jest. Pomyślałam sobie, że polowanie z nim nie może się nie udać. Latami na niego patrzyłam i byłam pewna, że właśnie z nim się uda. 

Szybko okazało się, że mamy podobnie silne, nieprzejednane charaktery i oboje jesteśmy bardzo zamknięci w sobie. Dwoje wilków ze złamanymi sercami. Patrzyliśmy na siebie nieufnie, ale nie wrogo. Wielokrotnie żarliśmy się o strategię. Pierwsza próba okazała się fiaskiem, ponieważ oboje się do tego nie przyłożyliśmy. Nie stworzyliśmy wspólnej strategii i ofiara nam się wymknęła. Sami musieliśmy zyskać nieco doświadczenia, choć staraliśmy się wykazać jedno drugiemu, że znamy się na swoich fuchach perfekcyjnie. On musiał złapać ofiarę (okładka), ja ją obezwładnić (treść).

Drugą próbę przygotowywaliśmy z o wiele większą starannością. Złapaliśmy zwierzynę dość widowiskowo. Oboje byliśmy zachwyceni. Spotykaliśmy się regularnie, by dzielić zdobyczą. Nie wiem, w którym momencie przestała nas interesować ta tajemnicza, nieuchwytna zwierzyna. A przynajmniej zeszła na drugi plan. Zdobywaliśmy laury i dowody uznania za nasz wyczyn, lecz żadne z nas nie cieszyłoby się tym osobno tak, jak mogliśmy robić to razem.

Mimo to zachowywaliśmy się jak dwa jeże. Pamiętacie dylemat jeża? Im bliżej siebie, tym mocniej się ranią. Absolutnie nie chcieliśmy się zbliżyć. On mówił, że nie ma już w nim miłości i symbolem tego stała się piosenka Skubasa - Nie mam dla ciebie miłości. Ja nie chciałam sobie pozwolić na nadzieję. Znajdziecie to w notkach z wiosny i lata. 

"Byleby tylko znowu nadzieje nie sfermentowały... Owoce trzeba zakonserwować, może z nadziejami też należy zrobić coś podobnego. Pijane serce, kompletnie naprute od sfermentowanych nadziei zawsze przeszkadza myśleć. Przeszkadza nawet mówić, chodzić. Patrzeć. Żyć."

"Wilczyca nie chce mieć znów pijanego serca. Nie potrzebuje żadnych sfermentowanych nadziei. A przecież zatacza się, upada. To jeszcze nie serce, ale mimo gardy coś truje jej krew."

"Serce to niereformowalny alkoholik. Napruje się, miesiącami spawa na wszystko naokoło, wszystko zarzygane. Wytrzeźwieje, zrobi odwyk... i nawet nie wiadomo jak ani kiedy, już trzyma zgrzewkę nadziei, które wpycha sobie w gardło."

Znajdziecie to w piosenkach, które rosły do symboli omawianego czasu. Dziewczyna o chłopięcych sutkach (Strachy na Lachy), Hearts a mess (Gotye). 
Znajdziecie to w tych wierszach. Moją formą wyrazu, która zawsze pozwala uchodzić emocjom, są słowa pisane, a także zdjęcia. Nic nigdy we mnie nie gniło, żal nie utrzymywał się, bo wszystko wyrzucałam z siebie słowami i obrazami. Drogą kontemplacji nad tym, co się działo, były zdjęcia, notki, wiersze, które wrzucałam na Wilcze Tęsknoty i portale poetyckie. O ile jeszcze w okresie zimy i wczesnej wiosny 2014 roku wyglądało to tak: 

"apel wilczycy do psów" 

spróbuj mnie zniewolić
skłonić do wycia za tobą
do niespełnienia bez ciebie

spróbuj mnie zmusić
bym była matką czegoś więcej
niż zniszczenia mordu i pożogi granic

spróbuj rzucić mnie na ziemię
wmówić mi jedną gwiazdę nocnego nieba
jedną głębię oczu niby ostatnią studnię świata

spróbuj nazwać poddaństwo chwałą
pozbawić świętej ziemi zdeptać splugawić
przekupić mnie za najpospolitszy grzech w dziejach

zyskam wyznawcę

w ileż darów uwielbienia
ubierają zamiast rozebrać kładą do stóp
tej nieugiętej nietkniętej której nie miał żaden


"FF"

Jestem z lodu
lgnę do pieca
piec dla mnie zaśnie.

Zimne pudło
już nie będzie
tym czego pragnę.

Nie podchodzę więc
patrzę
na tańczący płomień.

Moje serce
długi sopel
chce się dostać w ogień.

Piec się złości
żar go jątrzy
iskrami mnie błaga.

Coraz dalej
się odsuwam
czułość mnie roztapia.

Jestem z lodu
lgnę do pieca
piec dla mnie zasnął.

Wzrok odwracam
znów to samo
wszystkie dla mnie gasną.











... tak wiosną i latem zaczęłam skłaniać się do żalu z własnej rezygnacji z miłości. Właśnie przez najprawdziwszego wilka, który stanął na mojej drodze, a właściwie zawsze na niej był. Oto jeden z najlepszych tekstów, jakie kiedykolwiek napisałam.

"kołysanka dla serca" (czerwiec 2014)

jestem białą flagą
zerwaną przez wiatr
nikt już jej nie pojmie

smukłym masztem
złamanym, opartym czubkiem o wrak
który go wykarmił

jestem zawodem jeńca
co nie ujrzał gwiazd
po wypuszczeniu z niewoli

zmarnowanym startem
gdy ulewny deszcz
zmywa linię mety


nie błagam o litość
nie należy mi się
nie proszę o czas

ciemnieje mi w oczach
lecz ratunek daj
komuś potrzebującemu

nie chcę już nic znaczyć
nie nadawaj nazw
temu, co się dzieje

nie szarp się i nie płacz
nie usłyszą cię
twoi przyjaciele

jestem tylko ja
kładę cię już spać
tutaj, w tym popiele

jeśli chcesz śnić, śnij
to nie moje sny
nie moje pragnienie

zostaw mnie tu i
nie budź mi się już
przestań być brzemieniem

obiecuję, że
już nie ockniesz się
złączysz z nieistnieniem

jeśli wiedzieć chcesz
czy to drugie też
czeka ten sam los

ono dawno śpi
nie śni mu się nic
to tylko wspomnienie


jestem kapitanem
tratwy w morzu piasku
uśmiecham się do burzy

wciska mi się w nos
szarobury proch
śpisz już, mam nadzieję



Oprócz kołysanki zrodziło się mnóstwo innych, wyrażających niepewność i głęboko ukryte, przeżerane przez strach pragnienie.

"szklanka straconego czasu"

jeśli jest za późno dla ciebie
mój też odjechał.
pociąg, autobus, nie wiem
ostatni.

jeśli jest za późno
niech ci się przyśni
wielka podróż.
nie muszę tam być.
właściwie nie może mnie tam być.
urzeczywistniał mnie tylko ten ostatni

jeszcze jestem przed peronem
przystankiem
ale gdy zobaczę
wygasłą tablicę rozkładów

mam nadzieję, że znika się łagodniej
niż umiera.

Odważyłam się wspomnieć o miłości, lecz wilk był o wiele bardziej zahartowany w jej odrzucaniu. Poczułam wtedy pierwsze znajome ukłucie bólu i byłam zdecydowana nie iść dalej. Zapewne w tym czasie napisałam:

"sekunda po"

Wielką podróż
zacząć
od smutku.

Położyć się
w lekkim deszczu
na ciepłej ziemi

pokryć kurzem
przestać być kałużą
ewoluować w brudne powietrze

pozwolić innym
zadeptać.
Roznieść wiatrowi.

Na podeszwie w sól morza
dać się unieść
do dna

nieuważnej pszczole
wlepić się
w miód.

Ani jednego
kroku
więcej.

Przekonywałam samą siebie, że nie mogę inwestować nic w zbliżenie. Ze sporo starszym, udręczonym drapieżnikiem, który też gdzieś błądził i starał się odnaleźć siebie po tym, jak latami zatracał się dla minionych miłości. Z podejmowanych wcześniej prób budowania zbliżeń z młodymi, mniej lub bardziej skundlonymi wilczkami wyniosłam przeświadczenie, że o miłość trzeba mocno zabiegać, wpuścić ją i dać jej wyżerać wszelką energię z ciebie, by mogła rozkwitnąć. 
Ta miłość właściwie nie dostawała nic, od przyzwolenia po jakiekolwiek soki żywotne. Rosła jak uparta roślina na pustyni. Oboje byliśmy zatwardziałymi ślepcami, jeśli o to chodzi. Mimo to przegrywaliśmy ze sobą. Moje bariery i opory pękały. On ukrywał to lepiej ode mnie. Dlatego byłam przeświadczona o katastrofie, i to najgorszej. Nie sądziłam, że przetrwam kolejne rozczarowanie, lecz zdecydowałam się na nie, ponieważ taka już jestem. Podejmuję wyzwania. Nigdy nie decyduję się na brak działania, nie pozwalam sobie na wyrzuty, że czegoś nie zrobiłam. Strach mną nie rządzi, zwłaszcza gdy wiem, że postawienie kroku naprzód jest tego warte. Nawet, jeśli to krok w ciemność lub w przepaść. Dobrze oddawała to notka z 30 czerwca.

"Agresja ostrzeżeń przed niebezpieczeństwem. Naglący dźwięk, uporczywe miganie czerwonych świateł, opuszczony szlaban, zbliżający się huk. Wiem, że to tu. Lata błądzenia po opuszczonych lokomotywowniach, po olbrzymich torowiskach, pojedynczych torach puszczonych przez szczere pola. A przecież nie o tory chodziło, tylko pociąg. 
Przechodzę pod szlabanem. Myślę, że dróżnik pije. Spóźnił się z opuszczeniem. Sprowokował to, że się zbliżyłam. Pijany dróżnik ukryty w blaszanej budzie.
Szyny już lekko drżą. Nie chcę stać. Kładę się, przyciskam policzek do drgającej stali. Twarzą w stronę huku. Jest ciemno. Zobaczy mnie dopiero, gdy nie będzie mógł zahamować. 
Christiane F. mówiła o tym, jak pozbawione jest to dramatu. Bo nie ma tu żadnego dramatu. To tylko wybór pociągu i alternatywnej drogi skorzystania z niego. Wybór rodzaju zmiażdżenia przez świat. Nadanie ładu temu bezwładnemu aktowi niszczenia jednostek, o którym mówił Schopenhauer. Nic więcej. Najtrudniejszy z czynów conatus. Pogodzić się z nieuchronną porażką. Myślę, że zwyczajne conatus musi tego uczyć się całe życie, by finalnie odpuścić. Ale są też takie, które zostają postawione w sytuacji, kiedy odpuszczenie stanowi ratunek tu i teraz.
Ja nie piszę o samobójstwie. Odpuszczanie samozachowania tak naprawdę nie ma z odebraniem sobie życia wiele wspólnego. Piszę o tym, że w pewnym momencie trzeba przestać próbować. Ale tylko i wyłącznie po ostatniej próbie, największej, na jaką nas stać. Spróbować zatrzymać pociąg, którego nie da się zatrzymać. Przekroczyć prawa fizyki i logiki. Obudzić irracjonalizm, zawalczyć o złudzenie, jakby było czymś więcej.
Teraz wystarczyłoby podsumować to jednym słowem, którego zdaje się, nigdy już nie napiszę. Bo pociąg rozgniecie mi czaszkę. Bo taki jest świat."

Byłam przeświadczona o katastrofie, ponieważ wilk bardzo mocno się zbliżał, a jednocześnie nie chciał się otworzyć. Mnie takie rozdarcie przyprawiało o mękę, więc wolałam ponownie wystawić się na strzał. Nie pozwoliłam sobie na nadzieję i byłam przekonana, że dokonuję aktu autodestrukcji. Takie zachowanie było dla mnie znajome i normalne - posługiwałam się nim przez lata poszukiwania tożsamości. Byłam gotowa odpuścić cały swój postęp, ponieważ czułam po raz pierwszy, że oto ktoś wart zachodu, choćby nadaremnego.

"zima"

słońce pamięta
rozgrzewało piasek
zapierało dech
byśmy przekazywali sobie tlen
zbliżenie planet


dwie galaktyki
ściągnięte ku katastrofie


słońce chce zapomnieć
zrujnowane biosfery
białe niebo rozdartej drogi mlecznej
śnieg będący popiołem


Skąd zbliżanie się, mimo tego katastroficznego spojrzenia z mojej strony i jego uporczywej obrony przed uczuciami?
Większość polowań urządzaliśmy razem, bo choć nie mogliśmy początkowo dostrzec powodu, czuliśmy się ze sobą tak dobrze, jak z nikim innym. Wzajemne, głębokie zainteresowanie skłaniało do nieustannych rozmów, ciągłego kontaktu. Chcieliśmy utrzymać ten stan permanentnie, by nie rozwijał się dalej, lecz wymykał nam się z przyjętej strategii zamknięcia na drugie. Postawiliśmy więc na zbliżenie cielesne w nadziei, że to nakarmi rodzący się w trzewiach głód. Otworzyliśmy jednak w ten sposób ogromną puszkę pandory, a wspólne polowania przerodziły się w potajemny taniec dwóch złaknionych drapieżników. Wciąż jeszcze próbowaliśmy zachować tajemnicę, pozory, dystans, lecz różnice zacierały się, a pragnienia splatały w jedno. Nieubłaganie wypełzały ze spękanej ziemi nowe pędy upartej rośliny, rozłażąc się i przygotowując do kwitnięcia. Rodziła się nieprawdopodobna zależność i bezgraniczne zaufanie, rzeczy, o których czyta się w książkach i słyszy w piosenkach. I które wyśmiewa się u niezwykle oddanych sobie par, uznając hermetyczne przywiązanie za fanaberię i chwilową zaćmę umysłu.

"ulotność"

jestem twoim
papierosem
powoli rodzi się w tobie
moja choroba

dojrzewałam długo
w słońcu
byś mnie mógł przez moment
rozpalić

w ciemną noc
ssać
drażnić
czerwony punkt

gaś, to już parzy
otwórz okno
nie można mieć
dymu


"jak powstaje burza"

nie rozpadaj się na
złośliwy smutny deszcz wieczorny
tak jak ja
spokojnie niebem płyń

nie daj się rozwiać
trzymaj melancholię na wodzy
niech cię klei
w lepki stabilny kształt

jest taki ptak
co rano nurkuje przez moje serce
i samolot o dziewiętnastej pięć
wzdłuż kręgosłupa sunie mi

szybuję ku tobie
po śladach ich lotu
widują cię
jak drżysz samotnie na wietrze

wytrzymaj ja cię
oplotę ramionami
aż gromy 
rozświetlą ziemię

odbierzemy spokój
cieniom
nim znikniemy jak cukier
w herbatach przemokniętych ludzi


(bez tytułu)

Bas i alkohol płyną przez krew. Tańczą.
Ogłuszenie i uderzenia kleją się, zacieśniają przestrzeń. Niewidzialni bokserzy
popędzający serca. Najprostsze z uniesień wybija najwyżej.
W najsłodsze zmęczenie.
Próbować z cudzej skóry wyssać tlen. Chwile bez dotyku odbierają powietrze.
Oddychać sobą i czuć się. Wewnątrz wypełnić się do dreszczy.
Aż cierpnie nieznośnie pragnienie dnia. Rozszczepienie zdaje się niemożliwością.
Nie kochać już żadnego innego ciepła.
Nie brnąć jak ćma w jakiekolwiek światło.
Zostać w ciemności i przylgnąć nawzajem.
Nacierać sobą, aż każdy nerw zapragnie symbiozy z cudzym.
Zbudować tak pomost dla spotkania dusz. Spowodować najpiękniejszą z degradacji.
Samowystarczalnych istot, które nieodwracalnie
w siebie wnikną.

Kiedy nasze tamy stały się zbyt słabe i rozerwały je uczucia, okazało się, że na wyschniętej na wiór pustyni króluje wielka, gęsto kwitnąca roślina, jakiej żadne z nas dotąd nie widziało. Uczucie zaprezentowało się nam tak silne, że nawet przy największych nieporozumieniach i rzucaniu się sobie do gardeł, konflikty trwały najwyżej kilka godzin. Okazaliśmy się doskonale dobrani. Długi czas po tym, jak każde z nas otworzyło się i przyjęło drugie w ramiona nie wierzyliśmy, że to nam się przydarza. Komunia dusz.

"Opadł już kurz wokół toru. Jeszcze nie podniosłam głowy z szyny. Pociąg zatrzymał się pięć centymetrów od mojej twarzy. To dlatego świat wciąż mnie zadziwia. Zadziwiają mnie dobre rzeczy, jakie produkuje, te złe już w żaden sposób nie mogą mnie zaskoczyć. Czasem myślę, że widziałam już każde okrucieństwo. Dlatego tak byłam pewna rozłupania mojej czaszki. Ale ten pociąg stoi i nie ma zamiaru ruszyć się o cal. Dopóki nie wstanę i nie wsiądę. Albo nie odejdę. To też jest opcja.
Zawsze tak samo pociąga. Odwrócić się i odejść. W bezkres. Iść dokądkolwiek się zapragnie. Dlaczego trzeba wsiadać do pociągów i zmierzać do celów. Dlaczego im dalej od tego, który na ciebie czeka, coraz trudniej ci iść, oddychać. I czemu ten pociąg nie czeka wiecznie, tylko odjeżdża, jeśli wahasz się zbyt długo.
Czuję coś wyjątkowo głęboko. Nie ważne, czy to nadaktywność neuronów, czy też coś podbiegającego pod mistyczne. Czuję, to uczucie przepływa przeze mnie tak dokładnie, jak krew. Jeszcze trochę dławię się pokarmem, który mi dostarcza, trochę się bronię, jak bronią się płuca, kiedy nurkowie lub astronauci przyzwyczajają je do płynu z tlenem. Ale ja zawsze pokonuję siebie, zawsze zmuszam do tego, czego się boję. Hoduję to, co dobre. Nie powtarzam zła.
Wsiądę, choć wszystko we mnie rwie się do ucieczki."

Ta symbioza ostatecznie spowodowała moje finalne przekształcenie w najlepszą formę, jaką mogłam osiągnąć. Znalazłam w sobie kobietę, wojownika, etyka, warownię, selektora chłamu, siłę do rzucenia nałogów, walki o zdrowie, dalszą drogę, wzmocnienie zdolności niepoddawania się, wzmocnienie empatii, a przede wszystkim - szczęście. Brakowało mi zdolności dawania szczęścia innym, rozbawiałam ich jedynie, bo w niedoli metody rozbawiania opanowuje się do perfekcji. Ale nie zdolność dawania przykładu i zarażania szczęściem, inspirowania. Wreszcie stałam się gotowym produktem, sukcesem człowieczeństwa. Spełniona na każdym froncie. Zaczęłam mieć pasmo sukcesów twórczych, życiowych, nieustanne natchnienie, jeszcze więcej pomysłów. Przestałam się miotać w samotności, porzuciłam tak druzgocącą mnie nieustannie, prześladującą przeszłość. Wilk nie wpuszcza drugiego do swojej samotności, a dobiera cudzą samotność do swojej. To zjawisko towarzyszących sobie samotności jest sposobem na wielkie oddanie przy jednoczesnym zachowaniu wewnętrznej wolności.

"Jest przy wilczycy wilk. Koalicja dwóch drapieżników. Dwie towarzyszące sobie samotności. Czy wiecie po co wilki łączą się w pary, tworzą watahy? Dla polowania. Dla większej, lepszej zwierzyny. Dla bycia postrachem. Dla niezwyciężenia. Przykładu, któremu niewiele gatunków jest w ogóle w stanie dorównać. To kwintesencja istnienia. Koalicja pięknych, potrafiących wykorzystać swoje możliwości drapieżników."

Czuliśmy się ze sobą nieprawdopodobnie wolni. W miesiąc zrobiliśmy trasę po całej Polsce, od Tatr po Bałtyk, których nie widziałam kilkanaście lat. Moje królestwo na pustkowiu przyjęło jego regularną obecność i szybko przeszło innowacje. Moje decyzje, dotąd niepewne i brane po omacku, realizujące Najlepszy Plan z Możliwych wilczym instynktem, dzięki jego wsparciu stały się świadome i mocarne. Tak jakbym znalazła odpowiednią szpulę z filmem, nagle wszystko weszło na miejsce i zaczęło zdawać się najlepszym możliwym do osiągnięcia scenariuszem. Moja metamorfoza myślenia w o wiele śmielsze i dojrzalsze przyniosła zmiany zarówno w planach, jak i wyglądzie.









Cały ten blog zawiera historię, jakiej każdy potrzebuje. O zwycięstwie miłości pomimo jałowych, trudnych, samotnych lat. Ma tym większą wagę, że jest w stu procentach prawdziwa.
Nie wierzę w bogów ani przeznaczenie. Wierzę, że każdy ma możliwość obrania pewnego wachlarza dróg, wynikających z najróżniejszych predyspozycji, w tym jednej, która jest najlepszą. Wierzę, że można się odnaleźć. Ja odnalazłam siebie, ponieważ nie dałam się złamać i zepsuć. A jakiś czas potem, gdy byłam gotowa, odnalazłam jego

Mimo tego, że moja empatia przyprawiała mnie o okrutny ból, stawiałam na nią wszystko i uczyłam się uodparniać na ciosy, a nie niwelować ją. Jestem wilczycą, która miała kiedyś groźną, straszną watahę. Szczątkową opowieść o niej znajdziecie na samym początku bloga. Ta wataha niemal w całości została rozszarpana przez obojętny, nieczuły świat. Podobnie jak ona, dałam się zgnoić, sama się podłożyłam. Bo byłam nadwrażliwa i pozwoliłam sobie wmówić, że to złe i należy to w sobie zabić. Razem z wrażliwością, te wilki pozabijały same siebie. Ja przetrwałam. Ciemne plamy tego świata nie zdołały mnie pożreć. W pierwszej notce napisałam, że tak jak to Marcin Świetlicki stwierdził - świat nie ma ramion. Ale my je mamy

Choć napisałam książkę o kompletnym antybohaterze, który załamał się i stracił wiarę w ludzi, i latami podejrzewałam, że jestem taka sama... Choć cierpię przez zło, mord, gwałt, okaleczanie, to wszystko, co człowiek gotuje człowiekowi i wszystkim żywym słabszym... Wciąż mówię, że kocham świat. Wciąż potrafię wybaczać. Nadal widzę nadzieję. Szukam jej i dążę do niej. Chociaż komercja, konsumpcjonizm i cudza głupota rzuca mi zakusy pod nogi, trwam przy najważniejszych wartościach i chce je propagować. Godność ludzka. Wolność. Nietykalność. Stanowienie o sobie. Niekrzywdzenie innych. Głębia życia, nie prostactwo i pospolitość. Chciałam być kimś takim od zawsze i zmierzałam tą drogą, lecz sama byłam jeszcze chwiejna i podatna na sprytne ciosy oraz grube kłody naszej rzeczywistości. Teraz jestem twierdzą. On okazał się spoiwem, które zlepiło elementy i zastygło, tworząc najlepszą osobę, jaką mogłam się stać. 

Nie jestem doskonała i wątpię, czy mimo wszelkich starań uda mi się nieskalaność czynów. Bo właśnie to uznaję za doskonałość. Ale jestem na najlepszej drodze ku temu. Dziękuję ci za to, mój Wilku. Za zakotwiczenie mojej tożsamości w pewności co do ciebie i tego, że podziwiasz mnie za to, jaka jestem. W każdej chwili może zdarzyć się coś, co położy kres trwaniu mojego przedziwnego jestestwa. Każdy z nas może się niespodziewanie skończyć, choć na co dzień staramy się planować i żyć, jakby to nie mogło się wydarzyć. Ale świadectwo mojej miłości właśnie zostało utrwalone.

Mawiałam, że gdyby zapytano mnie przed narodzeniem, czy chcę żyć, i pokazano ten świat... To okrucieństwo, mord, nierówne szanse, wyzysk, niewolnictwo, plugastwo dusz, degradację, obłęd, zepsucie... Prawdopodobnie wyrzekłabym się narodzin. 

Zmieniłam zdanie. Miłość, we wszelkich swych odsłonach, jest tego warta.

Nigdy nie widziałam nikogo silniejszego i jednocześnie bardziej czułego. Jesteś jak zbroja, na zewnątrz nie do przebicia, w środku wyłożona aksamitem. Kontemplujesz rzeczywistość tak głęboko, jak ja, jesteś tak samo świadomy i otwarty. A czasem bardziej, bo stanowisz jednostkę tak silną, że nie musisz owijać się okładem ze złudzeń. Nie może mnie spotkać nic złego, ponieważ mam ciebie. Nikt nie może zrobić mi krzywdy, bo tylko ty masz możliwość dosięgnąć mojego wnętrza. Mogę walczyć o piękno o wiele skuteczniej, ponieważ sama czuję się piękna, w środku i na zewnątrz, gdy na mnie patrzysz i gdy mnie słuchasz. Dlaczego uprawiam ekshibicjonizm, opowiadam publicznie tę historię, moje i twoje uczucia? Ponieważ uważam, że nie można dać światu nic bardziej wartościowego od świadectwa miłości.


*** (styczeń 2015)
Jedyny płomień bez głodu niszczenia
- w Twoich oczach, pożera moją twarz.
Niebo przygląda się jedynej białej magii
w czarnej puli błędów.
Świat jak zastygła lawa,
wszędzie skamieniali topielcy.
Moje serce jest czyste,
spijasz mi wodę z warg.
Samotna Ziemia drży,
nigdy nie dotknęła Słońca.
Jest naga w jasnym świetle,
które ją zdradza i obnaża.
Lecę jak szalony motyl
przez powietrze zimy.
Mam kokon z twoich ramion,
który parzy świat.
Ptaki są głodne i zziębnięte, 
marzą, by mnie połknąć.
Żaden nie potrafi przebić się
przez twój ogień.

Jestem pochodnią wśród
lodowych rzeźb
kobiet niepokochanych.

Komentarze

Popularne posty