zrujnowane królestwo

Mam tyle do powiedzenia. Ale ja coraz mniej mówię. Coraz mniej mówię, coraz więcej piszę. Najpewniej ta notka będzie nieskładna. Treść wylewa się ze mnie i nie dba o formę.
Wilk jest samotny całe życie. Nie należy do nikogo. Dwa wilki razem to tylko dwie towarzyszące sobie samotności. To przeraża psy, łaknące wygodnej niewoli, więzów niby grubych, ciężkich łańcuchów. Och, jak je to przeraża. 
Towarzystwo innych, powrót do ludzi nie sprawdza się. Ludzie mnie rozczarowali. Nikt nie należy do mojego rodzaju. Jestem bardziej związana z naturą, niż z jakimkolwiek człowiekiem. I nic nie muszę jej mówić. Podczas gdy każde słowo, jakie pada z moich ust odnośnie mnie, to kłamstwo. Ludzie ciągle żądają odpowiedzi. Czasem powtarzam to, co słyszę od innych, żeby powiedzieć jakąkolwiek prawdę. Ale najczęściej kłamię, kłamię, żeby te poczciwe psy, jakimi się otaczam, sprostały mnie samej. Wczoraj okłamałam nawet jednego z nich, że jest wilkiem. Żeby przez chwilę nie czuć się sama. Bo prawda jest taka i trudno ją znieść, że nigdy nie spotkałam drugiej dorosłej, świadomej wilczycy, prawdziwego wilka. Samiec alfa mojej watahy skundlonych wilczurów to była bestia, jak ta francuska, o której opowiada Braterstwo Wilków. Przypominała wilka i wiele wilczych szczeniaków zabito, polując na nią. Ale to nie był wilk, to jakiś wielki, dziki kot, którego sprowadzono z serca dżungli i zgnojono. Nie ma wilków. Nie został wokół mnie żaden, żaden ze mną nie dorósł. Wiele się skundliło, już trudno je odróżnić. 
No i w ten sposób żyję z psami. Na uboczu, w swoim królestwie, z dziką knieją, której jestem częścią, ale z psami. I nie mogę im mówić: 'Ej, kundle, nie obchodzą mnie wasze małe sprawki maleńkich budek, w których tkwicie. Ja mam cały las.' Nikt tego nie pojmie i każdy się obrazi. Poza tym, psów nie ma co obrażać. Psy bywają wierne, kochające i lojalne. Rasowe. Nieco wilcze nawet. Bywają też wściekłe, zaszczute wilczury, zapienione, brudne kundle, ale nie zwracam na nie uwagi. Nie prowokuje się bezmyślnych posiadaczy kłów, zwłaszcza, że mają skłonności do grupowania się. Psów wszędzie pełno, wilka żadnego, a moje serce pragnie kochać. Więc łżę do psów. Czuję się świetnie. Tak, masz rację. Och, to takie straszne, opowiedz mi o tym. Świetnie wyglądasz. To nieistotne. Musisz wziąć się w garść. Jesteś wilkiem. Obchodzi mnie to. Potrzebuję cię. Zróbmy to, też mam na to ochotę. Mówię dokładnie to, co chcą usłyszeć, zachowuję się dokładnie tak, żeby pragnęły mojego towarzystwa. Wilk to doskonały obserwator. I okiem nie mrugnie, łżąc. Kiedyś wilki nie musiały kłamać, ale gdy zaczęły zbliżać się ku wyginięciu, gdy co krok kłusownik, stały się w tym lepsze od lisów. I ja tak łżę. Czy to ma jakiś sens? Nie ma żadnego. Dlatego tak często zamykam się na głucho przed światem. Ale nic innego nie posiadam, więc znów się pojawiam. Przypływ, odpływ. 
Pojawiam się, wystawiam na widok kłusowników. Moja sierść tak mocno się wyróżnia. Widzę wycelowane w siebie lufy. Przeważnie bez naboi. Na prawdziwego wilka trzeba mieć specjalne naboje, jak na wampira. Jeśli myśliwy ma odpowiednią amunicję, najczęściej nie strzela, bo otacza mnie stado psów. Jeśli jestem sam na sam z myśliwym, zdarzają się trzy rzeczy: albo odmieniam jego serce i opuszcza broń, albo błyskawicznie, bezszelestnie znikam, albo rzucam się mu do gardła. Czasem dostaję przy tym kulkę. Nigdy nie rozpamiętuję blizn. Wilk nie przejmuje się maluczkimi, gdy cała knieja należy do niego. Jedyne, co wyciąga z takich starć, to nauka. Jest zbyt niezależny, by chować urazę. Poranieni kłusownicy ją chowają. Żal mi ich, umiarkowanym, ale pełnym współczuciem, jakim obdarzam wszystko i wszystkich.
Jest czwarta czy piąta rano i po dwóch godzinach sen bezpowrotnie odszedł. To częste, choć nie stałe. O tej porze wszystko śpi najgłębiej, tylko nie ja i czuję się czymś dziwacznym, zbyt świadomym. Jeśli sen to mała śmierć, to ja mam okresy, gdy prawie wcale nie umieram oraz takie, kiedy życie ledwo wyrywa mnie z objęć śmierci.

Pogadajmy normalnie, o wilczycy, jakby mnie to nie dotyczyło. Jest zachwycona powrotem do zrujnowanego królestwa. W ruinach tkwi nieopisany czar. Dlatego urbex to hobby tak czarujące. Wilczyca jest panią zrujnowanego królestwa, wszystko tu należy do niej, każdy omszały kamień i sczerniały pień. Inni często chcą tu zajrzeć, ale to przecież psy: nawet nie próbują wejść przez tę zarośniętą, osmoloną, pełną grozy bramę. Na szczycie zrujnowanego królestwa tkwi majestatyczne, potworne zamczysko. Stolica spalonego, zrównanego z ziemią i popiołami królestwa. Psy widzą tylko jego cień w odległej mgle. Przecież wilczyca nie wpuszcza ich za bramę. Kłamie, kłamie wielkim, bujnym ogrodem, który ku bramie prowadzi. 
Wilczyca czeka tu na rozwiniecie się wiosny, ale robi to bardzo produktywnie. Wilk ma tyle do zrobienia, tyle piękna do stworzenia, idei wolności do wyśpiewania w księżyc. Wilczyca ucieka w głąb królestwa, uważnie ogląda całą swoją ziemię, powoli rozmarzającą. A przystając gdzieś, gdzie nie dociera ani odrobina obrazów i dźwięków cywilizacji, na polach rozciągniętych po horyzont lub w środku swego wielkiego lasu może poczuć, jak wszystko spokojnie oddycha. To wilczycę uspokaja. Wytrzymuje czekanie.
Wilczyca nie widzi ugorów, nie czuje spalenizny, nic z tych rzeczy. Wiecie, dlaczego? Miłość jest pewną formą dzieciństwa, bo od nowa czyni nas zdolnymi do absolutnej fascynacji i prostej, głębokiej, niezachwianej wiary. (Y. Martel) Wilczyca nie próbuje już skupiać tej miłości na jednej istocie. Ogarnia nią wszystko, co żywe. To pozwala jej wracać z samotni do psów, szeptać tajemne melodie do wilków ukrytych w ich sercach. Tak głęboko, że ich nie dostrzega, ale w nie wierzy. 
Wiecie, każdego chciałabym zainspirować. Tylko, cholera, ciężko przekonywać ludzi do pokochania ich własnych, upiornych zamczysk w wielkich lasach ich dusz. Chodzi o to, że każdy ma ten swój szajs, prawda? To życie pełne ku*ewskich zmartwień, rozczarowań i strat. Każdy ma to swoje bajorko, bagno pełne szlamu, w które wkłada stopy, jak tylko wstaje z łóżka. Nikt nie rozumie, na czym to polega, dlatego tak różnie sobie z tym radzimy. Robimy odmienne rzeczy z wielkimi, zrujnowanymi zamczyskami swoich dusz. Bierzemy się za remonty, zakrywamy nowym, burzymy, sprzedajemy, najmujemy, porzucamy. Trwonimy na to lata i fundusze. Ja już to porzuciłam. Wolę sposób, który realizuje się w sekundę. Wystarczy zmienić postrzeganie. Porzucam i chrzanię postulowane przez społeczeństwo sądy obiektywne, że ta moja ruina to jakieś straszne, bezbożne, ponure gówno. Ta moja potrzaskana dusza jest piękna. Rozrastają się wokół kwiaty, winorośle pną się po kamieniu, drzewa opierają o ściany. Wszystko, co dzikie, może tam znaleźć schronienie, wejść przez szczelinę, wlecieć dziurawym dachem. Nic, co naiwne się nie zbliży. Nie przyjdzie złodziej, bo nie ma co ukraść, ani morderca, bo tam żyją uczucia, a tych nie sposób zabić - nie mają przecież ciała. 
Chodzi mi o to, że każda dusza jest potrzaskana, bo rodząc się dostajemy te wielkie zamczyska, tacy malusieńcy, i nie potrafimy zapanować nad nimi całymi. Może jesteśmy w stanie utrzymać w ładzie jeden, dwa pokoje. Resztę zamykamy, oddajemy, sprzedajemy, niszczymy. Ogrom zamczyska nas przeraża, tym bardziej, że nieuchronnie się rozpada. Nie możemy być wszystkim, nie możemy wypełnić całego zamku. Chowamy się w budach, w schowkach na miotły. Zatrudniamy menadżerów, którzy nam mówią, co i jak poukładać, żeby się tu niby cokolwiek kupy trzymało. Sprzedajemy za grosze wielkie części dla kłamliwych ideologii, wiar, więzów w nadziei zapanowania nad tym ogromem. Ja nie. Moje zrujnowane królestwo jest wyłącznie moją ruiną.
Wilki, nie bójcie się. Choć wyjdźcie czasem zza psów. Ja mojego nie mam, zagryzłam go. Takie jest prawo natury, silniejszy zwycięża. Niepotrzebny mi pies. On łkał, uzależniał się, demotywował, śmierdział, zadowalał się resztkami, nie miał godności. Wiem, że ten pies jest miły, zapewnia należenie do grupy, ciepły, malutki, bezpieczny dom. Ma słodkie oczy, jest kudłaty, nawet jak go skrzyczysz czy skopiesz, to wiernie służy. Ale ludzkie serca, ludzkie dusze to wilcze domy. Bycie wilkiem jest trudne, ale warte trudu. Wilk też kocha, też ma sierść i kły. Tylko, że wszystkiego ma kilkukrotnie WIĘCEJ, niż pies. A i tak to nic w porównaniu z tym, czego żaden pies nie posiada: wilczą wolnością.

PS. Nie bierzcie metafor dosłownie. Kocham psy, chociaż wolę koty. Pies w ludzkim sercu to symbol. Symbol poddaństwa. Niekiedy psy siedzą na półmetrowych łańcuchach przy brudnych, dziurawych budach, kiedy indziej mają poduchy za gruby szmal i codzienne, kilkukilometrowe spacery. Ale to wciąż tylko uzależnione od innych sługusy. Dadzą się wytresować za byle co. Wilk nawet nie da się dojrzeć w dzikiej kniei. 

Komentarze

Popularne posty